Świadectwa z pielgrzymki...
poprzednia strona





Dziękuję za męża
Dziękuje Ci, Panie, za mojego męża Mariana Dąbrowskiego. Dziękuję Ci, Panie, że 35 lat temu wstąpił w szeregi ludzi wolnych i wyzwalających - do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka - że potem pozwoliłeś mu dać świadectwo, kiedy sądzony był za głoszenie prawdy w szkole, za noszenie krzyża, kiedy nie zawahał się stanąć pod krzyżem i pociągnąć za sobą ludzi którzy się bali, by dodać im sił. Dziękuję Ci za to, że z odwagą przyjął decyzję sądu o wyrzuceniu ze szkoły, dziękuję Ci za jego złożone ręce podczas nabożeństw, za to że nie uginał się przed szydercami, którzy próbowali wyśmiać jego postawę, jego działalność społeczną. Dziękuję Ci, Panie, za jego świadectwo życia, za to że mogliśmy przeżywać nasze bezalkoholowe wesele, że zawsze był niezłomnym świadkiem dla naszych dzieci, że i mnie podtrzymywał w trudnych chwilach, kiedy jako nauczyciel musiałam dawać świadectwo. Dziękuje Ci, Panie, za jego życie, za jego świadectwo.
Brygida Dąbrowska

***

Życie bez alkoholu to coś normalnego!
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Pochodzę z parafii św. Józefa w Krasowach. W naszym rodzinnym domu nie używało się alkoholu, jakkolwiek widziałam w otoczeniu szkody spowodowane jego nadmiernym spożywaniem. W 1974 r. uczestniczyłam w swojej pierwszej oazie w Brennej Leśnicy. Na zakończenie wręczono nam dziesięciopunktowy program, w którym jednym z wymagań była abstynencja. Przyjęłam to jako oczywiste na zakończenie tak niezwykłych rekolekcji i zawsze byłam temu wierna. Gdy pod koniec lat siedemdziesiątych pracowałam przy ul. W. Pola, za kopalnią Wujek, często zdarzały się okazje do wypicia alkoholu w czasie pracy. Pierwszy raz, gdy jedna z pań zbierała pieniądze, ledwo je odzyskałam z powrotem, kiedy dowiedziałam się, na jaki cel są przeznaczone. Namawiano mnie do picia, czasem słyszałam cierpkie uwagi, gdy odmawiałam. Jednak gdy na drugi dzień przychodziłam do pracy w dobrym nastroju, byłam podziwiana przez starsze koleżanki, mówiące czasem: zazdroszczę ci tego, że nie pijesz.
Gdy Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki tworzył program Krucjaty Wyzwolenia Człowieka na przełomie 1978 i 1979 roku, w Krościenku działy się wielkie rzeczy. Dla mnie był to czas rozpoznawania powołania życiowego i podejmowania decyzji - moje powołanie związane jest z początkami Krucjaty. W kwietniu 1979 r. przyjechałam do posługi najpierw w Zakopanem, a potem w Krościenku. Gdy ojciec mówił o Krucjacie, przedstawiał jej cele, założenia, dla mnie było oczywiste, że będę jej członkiem. Od razu podpisałam deklarację. Dane mi było uczestniczyć w Wielkiej Pielgrzymce Krucjaty z Krościenka do Nowego Targu, a potem we mszy świętej, podczas której Ojciec Święty pobłogosławił dzieło Krucjaty.
To, że nie piję, nie jest dla mnie czymś wielkim, nadzwyczajnym. Życie bez alkoholu uważam za coś normalnego - nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej. Dwa lata mieszkałam w Rzymie. Rodzinie, u której pracowałam, powiedziałam jak umiałam (bo wtedy dopiero uczyłam się języka), że jestem abstynentką. Już nigdy więcej nie częstowali mnie alkoholem, a gdy przychodzili goście, to oni pierwsi, bym nie musiała tego robić ja, tłumaczyli, że jestem Polką, abstynentką, nie piję alkoholu i nie należy mnie do tego namawiać. Dla mnie specjalnie kupowali herbatę - drogą w porównaniu z winem. Kiedyś podróżowałam ponad dobę pociągiem na Ukrainie. Pan, z którym jechałam (wojskowy, oficer), był bardzo kulturalny, chciał się ze mną przywitać, zapoznać, oczywiście przy tej okazji częstował mnie alkoholem, zapewniając, że domowy, bardzo dobry. Jemu również wytłumaczyłam, że jestem abstynentką. Zaakceptował, już nie częstował i sam w czasie podróży wypił bardzo mało. Przyczyniłam się do tego, że w Gródku Podolskim na Ukrainie odbyło się kilka kursów dla wodzirejów wesel bezalkoholowych. Sama nie potrafię poprowadzić takiego kursu, ale posługiwała Kasia Owczarek wraz z diakonią. Kiedykolwiek posługiwałam na oazach, zawsze sama mówiłam o Krucjacie, zapraszałam diakonię Krucjaty lub odtwarzane były konferencje ojca na ten temat.
Obecnie posługuję w Centrum Ruchu Światło-Życie w Krościenku i między innymi oprowadzam grupy. Każdej grupie - obojętnie czy jest to grupa oazowa, wycieczka szkolna, czy grupa dorosłych - zawsze coś mówię o Krucjacie. Zazwyczaj odbiór jest żywy. Umiem haftować, więc wyhaftowałam kilka ornatów, stuł i proporców z symbolami Krucjaty. Życie bez alkoholu jest piękne - zapewniam. I za to, że mogę żyć bez alkoholu - bo to wielka łaska Pana Boga - chwała Panu!
Regina Przyłucka

***

Nowa motywacja abstynencji
Czcigodni Kapłani! Drodzy uczestnicy 34. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Krucjaty Wyzwolenia Człowieka w Katowicach! Pragnę podzielić się z Wami krótkimi wspomnieniami o mojej drodze kapłańskiej i spotkaniu z ks. Franciszkiem Blachnickim, dziś Sługą Bożym.
Kapłaństwo moje, ze względu na sprawowanie wielu odpowiedzialnych funkcji, było bardzo zróżnicowane. Obejmowało pracę duszpasterską na różnych płaszczyznach w kilku parafiach, również Wyższe Seminarium Duchowne w Przemyślu. Opatrzność Boża od wczesnej młodości mojego kapłaństwa ukierunkowywała mnie do działalności na niwie trzeźwościowej poprzez pasterską posługę śp. ks. bp. Franciszka Bardy, studia na KUL-u, a tam wykłady i pracę doktorską pisaną pod kierunkiem śp. ks. prof. Granata. Przez 54 lata pełniłem obowiązki diecezjalnego duszpasterza trzeźwości.
W dniach 27-28 grudnia 1958 r. uczestniczyłem w konferencji prowadzonej przez ks. Franciszka Blachnickiego w Katowicach-Panewnikach. Było to moje pierwsze spotkanie ze Sługą Bożym. Ujął mnie wtedy swoją motywacją abstynencji, jej głębokim wymiarem duchowym, gdyż dotychczas na abstynencję patrzyłem z innej perspektywy. Drugie spotkanie z ks. Blachnickim na Jasnej Górze, 7 sierpnia 1959 r., rozpoczęło moją drogę poprzez Krucjatę Wstrzemięźliwości do dzisiejszego trwania w Krucjacie. Po ks. Fr. Blachnickim byłem jednym z pierwszych kapłanów zaangażowanych w Krucjatę Wyzwolenia Człowieka. Potwierdzają to wpisy w Księdze Czynów Wyzwolenia.
W 1985 r., pełniąc obowiązki proboszcza parafii przy opactwie sióstr benedyktynek w Przemyślu, zainicjowałem w domu rekolekcyjnym pw. Dobrego Pasterza rekolekcje dla osób chcących wyzwolić się z uzależnienia oraz dla pragnących pomóc osobom uzależnionym. W dniach 12-14 września 2014 r. miała miejsce 245. seria rekolekcyjna (dziś są one nazwane rekolekcjami Krucjaty Wyzwolenia Człowieka). Moim następcą, od wielu lat zaangażowanym w dzieło Ruchu Światło-Życie, dzielnie wspierającym mnie w inicjatywach trzeźwościowych i prowadzącym obecnie rekolekcje Krucjaty, jest ks. Stanisław Czenczek - mój student z WSD. Od 1997 roku jestem na emeryturze, lecz na ile mi pozwala zdrowie i siły, włączam się w wydarzenia związane z tak bliską memu sercu sprawą wolności człowieka. Dziękuję Panu Bogu, że po dzień dzisiejszy, mimo sędziwego już wieku (92 lata), mogę służyć potrzebującym w różnoraki sposób: przez rozmowę, spowiedź, radę oraz przykład swojego życia w abstynencji i tym pomagać w trudnym procesie wyzwolenia z różnych uzależnień.
Całym sercem życzę Wam wszystkim, Kapłanom, Członkom i Sympatykom Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, drogim Uczestnikom tej pielgrzymki: Trwajcie nieugięcie w waszych postanowieniach, zaufajcie w pełni Niepokalanej, jak ja na Jasnej Górze, u Jej Tronu, podejmując wtedy jeszcze Krucjatę Wstrzemięźliwości.
Łączę się z Wami duchowo poprzez modlitwę. Szczęść Boże!
ks. Stanisław Zarych

***

Tak wiele dobra w moim życiu
Dziękuję moderatorowi za zaproszenie mnie na pielgrzymkę i umożliwienie mi powiedzenia świadectwa. Brałem udział we wszystkich prawie pielgrzymkach Krucjaty, ale obecnie nie mogę przybyć, ponieważ w tym samym dniu uczestniczę w obchodach 75. rocznicy powstania Państwa Podziemnego i Szarych Szeregów w Przemyślu jako duchowy opiekun tej wspólnoty. Pragnę szczególnie łączyć się z pielgrzymami Krucjaty w Katowicach, by gorąco podziękować Panu Bogu za to wspaniałe dzieło, którego inspiratorem był Jan Paweł II, a twórcą - Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki. Miałem to szczęście, że już w seminarium duchownym należałem do Krucjaty Wstrzemięźliwości i później, poprzez Ruch Światło-Życie, wstąpiłem do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Z radością wspominam proklamację Krucjaty w Nowym Targu 8 czerwca 1979 roku, pielgrzymkę nocną na to spotkanie z Ojcem Świętym i wielki entuzjazm prawie 3 tysięcy członków Krucjaty uczestniczących w tym spotkaniu. Dziękuję Panu Bogu za dar Krucjaty w moim życiu, za przeżywanie wolności jako szczególnego daru i sposobu na życie. Poprzez Krucjatę i Ruch Światło-Życie, od 1984 roku do dzisiaj, wraz z diakonią wyzwolenia co miesiąc prowadzimy rekolekcje. We wrześniu odbyła się 245. seria takich rekolekcji, które przygotowują apostołów trzeźwości i pomagają innym wyzwalać się z różnych uzależnień. W rekolekcjach dla Domowego Kościoła w latach 80. XX w. mogłem propagować Krucjatę Wyzwolenia Człowieka na Ukrainie. Wspominając drogę Krucjaty, życzę wszystkim uczestnikom tej pielgrzymki, wraz z księdzem moderatorem, nowego entuzjazmu w propagowaniu idei Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, zaangażowania się przez głoszenie słowem i życiem drogi wolności dla wyzwolenia naszego narodu z wielu współczesnych niewoli. Niech słowa hymnu Krucjaty Wyzwolenia Człowieka "Serce wielkie nam daj", o nowych ludziach w prawdzie i wolności, zapalą nowe pokolenie Polaków do zdobywania prawdziwej wolności opartej na prawdzie i miłości. Szczęść Boże!
Ks. Stanisław Czenczek

***

Pomagać bez lęku
Jest taka scena w filmie "Pasja", kiedy Jezus leży po kolejnym upadku, a ludzie plują i kopią go. Szymon z Cyreny, wcześniej przymuszony by nieść krzyż, rzuca się w ten tłum i krzyczy, by przestali się nad Jezusem znęcać. Staje w obronie. Dla mnie zawsze ważne były takie osoby, które mimo trudności, mimo niezrozumienia, podejmowały decyzję o pomocy. To byli ludzie, których chciałam naśladować, chciałam też umieć tak bez lęku pomagać, stawać obok pokrzywdzonego, oplutego, aby mu pomóc. I Pan Bóg zawsze dawał siłę, by stanąć obok takiego człowieka.
Krucjata jest darem, kiedy jest mi trudno i ciężko, i mam jakiś upadek. Daje mi taką siłę, że mówię sobie: "No, Kaśka, przecież jesteś w Krucjacie! Jeśli Pan Jezus powiedział: «Nie lękajcie się», jeśli On chce cię wydźwignąć, to nie opieraj się i wstawaj do roboty. Nie zatrzymuj się tylko dlatego, że coś ci dolega".
Maryja jest tą, która stanęła pod krzyżem. To małe "m" też staje pod krzyżem każdego dnia, z tymi konkretnymi trudnościami, problemami domowymi, z którymi nie potrafię sama sobie poradzić. I mówię: "Panie Jezu, ty możesz wszystko, ty możesz mnie wydźwignąć z najgorszego bagna, ty możesz pomóc tym moim najbliższym i tym dalszym, którzy nie mogą podnieść się o własnych siłach". Przy tej stacji dziękuję Jezusowi za to wyciągnięcie rąk, za tę pomoc. Chwała Panu!
Katarzyna Owczarek

***

Czytać słowo Boże
Minęło mi już 28 lat stażu członkowskiego w Krucjacie. Do połowy lat 80. ubiegłego wieku byłem tak zwanym starym człowiekiem. Uczęszczałem na msze święte, dość regularnie czytałem "Przewodnik Katolicki", ale były to też czasy towarzyskiego spożywania alkoholu.
Przed 29 laty daliśmy się z żoną zaprosić na spotkanie modlitewne z Biblią. Początkowo miałem duży opór, ale szybko zaczęła się przemiana w mojej postawie, zaczynałem dostrzegać moc słowa Bożego z Biblii czytanej, a nie tylko słuchanej w kościele. To bardzo ważne, by nie tylko słuchać, ale i czytać. Razem z żoną znaleźliśmy się na 15-dniowych rekolekcjach dla Domowego Kościoła, tutaj deklarowaliśmy swój udział w Krucjacie jako motyw ekspiacyjny za pijaństwo mojego brata, ale też za swoje. Od tego czasu zaczęły się też comiesięczne spotkania diakonii wyzwolenia, na początku z o. Tomaszem Aleksiewiczem, następnie rekolekcje dla diakonii wyzwolenia, ORDW w różnych częściach Polski, a także spotkania w Zakroczymiu, w Ośrodku apostolstwa trzeźwości. Przez wiele lat uczestniczyłem też w pielgrzymkach trzeźwościowych do Kawnicy, ale głównie w Ogólnopolskich Pielgrzymkach Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Stawałem się nowym człowiekiem, co wzmacniało moje zaangażowanie w życie parafii. Bez oporu przyznaję się do abstynencji, determinacja w postawie trzeźwościowej pozwoliła mi zainicjować grupę AA w parafii. Skutkowała również sprowadzeniem kapłanów do dwóch moich umierających braci - sami nie poprosiliby o spowiednika. W ostatnich czasach prowadzę modlitwę różańcową w oznaczonych dniach tygodnia. Udało mi się ostatnio zachęcić księdza proboszcza do sprowadzenia prelegenta z odczytem na temat ideologii gender. Sam próbuję świadczyć w parafiach w tematach trzeźwościowych. Nigdy nie żałowałem decyzji podjęcia drogi życiowej sprzeciwiającej się wszystkiemu, co uwłacza ludzkiej godności. Przed laty ks. prałat Zązel na zakończenie Pielgrzymki Krucjaty w Niepokalanowie powiedział, "Chwała wam, członkowie Krucjaty, że przekroczyliście próg nadziei", a ja mówię: "chwała Panu"!
Zenon Woś

***

Krucjata wyzwala także mnie
W sierpniu tego roku minęło 20 lat od złożenia przeze mnie deklaracji członkowskiej. Już jako dorastający chłopak widziałem w mojej rodzinie, jak zniewolenie alkoholem może zniszczyć człowieka - doświadczali tego moi wujkowie. Gdzieś w sercu rodziło się we mnie pragnienie, aby pomóc, zaradzić. Do decyzji dojrzewałem przez dwukrotne złożenie deklaracji kandydackiej. Deklarację członkowską złożyłem tuż przed 18 urodzinami. Zrobiłem to szczególnie w intencji moich wujków. Widziałem jednak, że w tym dziele, jakim jest Krucjata, nie chodzi o jednego człowieka. Tak to już zostało i jest w moim życiu. Jako kapłan mogę wnieść do ciemności ludzi upadłych światło wyzwolenia, światło nowego życia. Jako kapłan mogę to czynić mocniej - w sakramencie pokuty i pojednania.
Całe moje dorosłe życie jest związane z diakonią wyzwolenia i z tym miejscem, z Ośrodkiem im. ks. F. Blachnickiego. Od trzech lat posługuję jako kapelan w Gorzycach na odwyku, gdzie towarzyszę ludziom zniewolonym, szukającym wolności i dziecięctwa Bożego. Jest tam zwyczaj odprawiania mszy świętych za odchodzących pacjentów. Towarzyszy temu zawsze dobre słowo, ale coś jeszcze do tego słowa powinno być dodane. Od dwóch lat zawsze wręczam różaniec - znak tej, która jest w pełni wolna. Mówię im: "Jeśli macie kłopoty, trudności, to proście na różańcu o trzeźwość; ale pamiętajcie też, by prosić o wolność i wszelkie potrzebne łaski". Bogu niech będą dzięki za to, co odkryłem w tym darze.
W tym roku miałem okazję podziękować Bogu w Krościenku przy grobie Sługi Bożego ks. F. Blachnickiego za to, czego dokonał w moim życiu (przybyłem tam na własnych nogach z Gorzyc), bo przecież Krucjata jest nie tylko dla innych, ale wyzwala i uczy pięknie żyć także mnie. Za to wszystko chwała Panu!
Ks. Adam Skutela

***

Żebyśmy mogli się spotkać w niebie
Nazywam się Justyna Papież, jestem ze zgromadzenia sióstr służebniczek dębickich. Posługa w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka oraz wobec uzależnionych i ich rodzin wpisuje się mocno w moje życie zakonne od ponad 20 lat.
Zaczęło się tak. Podczas rekolekcji zakonnych usłyszałam z ust kapłana takie słowa: "Chrystus obecny jest w każdym człowieku, w narkomanie, prostytutce, alkoholiku. Lecz jest On w nich sponiewierany, oszpecony, połamany i oczekuje na naszą miłość". Bardzo mocno zapadły mi w serce te słowa, gdyż od wielu lat nurtował mnie problem ludzi, którzy są zagubieni i z powodu różnorodnych nałogów doświadczają cierpienia, a także ich bliskich, którzy również bardzo cierpią. Często zadawałam sobie pytanie: jak im pomóc? co uczynić?
Po rekolekcjach i po modlitwie w tej intencji wraz z siostrami z mojej wspólnoty i młodzieżową grupą apostolską, którą prowadziłam przy parafii, zorganizowaliśmy spotkanie, które nazwaliśmy "ucztą miłości". Zaprosiliśmy na nie ludzi z domów dotkniętych pijaństwem, z ulicy, z dworca - tych, o których wiedziałam, że przeżywają problem zniewolenia. Przyszło kilkadziesiąt osób. Tak rozpoczęliśmy comiesięczne spotkania trzeźwościowe. Z czasem wydało się, że to za mało, że trzeba duchowego zaplecza. Tym mocnym zapleczem stała się Krucjata Wyzwolenia Człowieka. W niedługim czasie do proboszcza w parafii, w której pracuję, zwróciły się osoby z prośbą, żeby zawiązać Krucjatę. Tak się stało, a mnie zlecono, bym zajęła się tą wspólnotą. Wkrótce odkryłam że w Krucjacie jest miejsce na to, by stanąć przy człowieku poniżonym, zniewolonym, tak jak matka staje przy swoim synu, by mu pomóc. Przy współpracy ludzi dobrej woli, a szczególnie - życzliwości kapłanów w naszej parafii, rozpoczęła się nasza przygoda z Krucjatą. Zawiązała się wspólnota, która spotyka się co tydzień. Zaczynaliśmy od 6 osób, dzisiaj z tą wspólnotą związanych jest około 200 osób.
Mówię o wspólnocie, gdyż cenię sobie jej wartość. W pojedynkę można uczynić wiele dobrego, ale o wiele więcej można uczynić razem. Naszą wspólnotę charakteryzuje modlitwa - ta wspólnotowa, ale także i ta osobista - różaniec, adoracja Najświętszego Sakramentu, rozważanie słowa Bożego, jałmużna (czyli czas poświęcony na różnorodne posługi), post, abstynencja. Zdaję sobie bowiem sprawę z tego, że ten rodzaj duchów wypędza się tylko postem i modlitwą.
Posługując w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka, odkrywam jak bardzo ważne jest jednoczenie ludzi dobrej woli wokół tego dobra, jakim jest Krucjata. Razem możemy organizować rekolekcje, sesje, dni trzeźwości czy też posługiwać wobec ludzi uzależnionych. Pan Bóg w ciągu tych 20 lat posłużył się mną w taki sposób, że mogłam pomagać także na odwyku, w więzieniu i wśród bezdomnych. Cieszę się i z pokorą przyjmuję, że Bóg zechciał posłużyć się moją osobą, że zechciał mnie zaprosić do tego dzieła zbawczego, jakim jest posługa wobec człowieka zagubionego, że mogę wraz ze wspólnotą prowadzić braci i siostry do Chrystusa, który wyzwala.
Mocno odkrywam słowa Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, który powiedział, że "jeśli chcę podnieść kogoś, muszę się schylić, muszę mu podać rękę". To wszystko mierzy się darem miłości, ale tylko tą miłością, która nas wyzwala, możemy wyzwalać innych. Sugerując się tym przesłaniem, wierzę mocno, że z Jezusem można uczynić wiele dla drugiego człowieka, bez Jezusa nic nie możemy uczynić. Mnie także ta świadomość towarzyszy - przecież odwaga, by iść do osób uzależnionych płynie od Jezusa Chrystusa. Próbuję się kierować tymi słowami, wierzyć Bogu i Jego słowu, i modlić się: "spraw, aby ziarno mojej dzisiejszej pracy wydało plon w wieczności". Cieszę się, że jest mi dane widzieć wolnymi i radosnymi tych, którym towarzyszyłam w życiu, cieszę się, że wiele małżeństw zostało uratowanych, że mogę to widzieć, bo tutaj oddaję chwałę Bogu. Moim pragnieniem jest, abym razem ze wszystkimi w Krucjacie i z tymi, których Bóg stawia na mojej drodze, mogła spotkać się na uczcie w niebie. Żebyśmy mogli kiedyś tam się rozpoznać. Życzę nam wszystkim, zgromadzonym na tej pielgrzymce, daru umiejętności jednoczenia wielu ludzi dobrej woli wokół tego dobra, jakim jest Krucjata Wyzwolenia Człowieka. Chwała Panu!
S. Justyna Papież

***

Dziękuję wszystkim, którzy się do mnie uśmiechają
Mówiąc to świadectwo, mam taką tremę jak na początku lat 70., gdy cokolwiek publicznie musiałam powiedzieć. Zaczynałam wtedy studia na KUL-u. Przeżywam w tej chwili to samo, tylko z zupełnie inną radością wewnętrzną. Z wielką radością. Moja droga życia jest bardzo związana z Krucjatą. Niektórzy nazywają mnie dzieckiem Krucjaty - i mają rację. Wstąpiłam do Krucjaty Wstrzemięźliwości, kiedy byłam w szkole podstawowej. Kończyłam szkołę i od mojej starszej siostry dowiedziałam się o istnieniu takiej młodzieżowej Krucjaty. Bardzo szybko zgłosiłam się, zostałam tam przyjęta, dostałam potrzebne ulotki i pisemka. Przyjęłam też "modę maryjną", bo w młodzieżowej Krucjacie był obowiązek życia w skromności - także w zewnętrznym znaku ubioru. To była końcówka lat 50. XX wieku.
Nie wiedząc, że Krucjata Wstrzemięźliwości została zlikwidowana przez władze, zgłosiłam w jej szeregi moich braci (pochodzę z wielodzietnej rodziny, wychowało się nas dziewięcioro). Po dwóch latach dostałam odpowiedź od ks. Blachnickiego, który wtedy studiował już na KUL-u i był po więzieniu. Odpisał od razu, gdy list do niego dotarł. Niestety, nie mam już tego listu, bo władze bezpieczeństwa zabrały mi kiedyś całą korespondencję. Jego treść jednak dobrze pamiętam: "Droga czcicielko Niepokalanej! Ogromnie się cieszę, że zgłosiłaś swoich braci do Krucjaty Wstrzemięźliwości. Co prawda, władze cywilne zamknęły jej działalność, ja jako dawny jej dyrektor jestem teraz na KUL-u, gdzie skierował mnie ksiądz biskup. Ale Krucjaty nie można zamknąć, tylko jej zewnętrzną działalność. Krucjata jest rzeczywistością duchową. Wiesz, że jest to modlitwa i oddanie się Niepokalanej. Przyjmuję Twoich braci, powiedz im, że są w Krucjacie. Proszę, wypełniajcie wszystkie jej zobowiązania, módlcie się i Niepokalana na pewno zwycięży".
Tak też zrobiłam. Od tamtego czasu prowadziłam korespondencję z ojcem Franciszkiem. Jak nie pisać z takim księdzem, który jak tylko otrzymał mój list, od razu odpisał. Ta korespondencja trwała dwa lata. Wreszcie ks. Franciszek napisał: "Dość tych listów i książek wysyłanych, trzeba się spotkać i porozmawiać". To już zabrzmiało poważnie. Ojciec zaprosił mnie na oazę - to był rok 1964, Tylmanowa. Jak moja mama poznała ks. Franciszka, to powiedziała: "Niech jedzie na oazę". Jestem więc jubilatką, bo właśnie mija 50 lat od tej oazy Niepokalanej.
Nastąpiła więc kontynuacja ideałów z Krucjaty Wstrzemięźliwości. Bardzo kochałam temat "abstynencja", słuchałam i mówiłam sobie w środku: "Ja to znam, ja wiem co to jest, ja już to robię, wiem o co tam chodzi w abstynencji". W domu moim nie było problemu alkoholowego, mam pięciu braci i trzy siostry i nie było problemów alkoholowych, za które trzeba by było się ofiarować. Był za to piękny przykład rodziców, niesamowita ofiarność i służba. Przez kilkanaście lat służyłam w oazie, ale też dojrzewałam do tego by być w diakonii wyzwolenia.
W latach 70. prowadziłam rekolekcje parafialne i dzieliłam się na nich tym, czego uczyłam się od księdza Franciszka. Zawsze byłam tym zachwycona, że w Krucjacie są takie nurty: pomaganie uzależnionym, pochylanie się nad zniewolonym bratem czy siostrą, klęknięcie razem z nim - uklęknąć to zniżyć się do jego niemocy - zmierzanie się ze swoją niemocą.
Przychodzi rok 1978 i wybór papieża Polaka, który mówi: "Zróbcie coś, by ratować godność człowieka, narodu, bo możemy naprawdę biologicznie zginąć". Ojciec Franciszek powiedział do nas od razu, że będzie kilkumiesięczne przygotowanie do podjęcia diakonii wyzwolenia na rzecz ratowania człowieka. W 1979 roku przybył do Polski Jan Paweł II. Miał także pobłogosławić Krucjatę i wpisać do pierwszej Księgi Czynów Wyzwolenia swoje błogosławieństwo. Ojciec Franciszek, doskonały i nieustraszony organizator, który nie dawał się zbić żadnymi argumentami - jak go wyrzucano drzwiami, to wchodził oknem - zaczął organizować spotkanie z Ojcem Świętym. Oczywiście budowany jest Wieczernik - Ojciec Święty poza protokołem czyni tyle rzeczy (i w pielgrzymce do Ameryki Łacińskiej tyle rzeczy uczynił), wobec tego na pewno odejdzie od programu i przyleci do Krościenka helikopterem, wyląduje na szczycie Kopiej Górki, wejdzie do Wieczernika, gdzie 3 tysiące zebranych czeka na niego i pobłogosławi Krucjatę.
Gdy powstała Krucjata Wyzwolenia Człowieka, nie zapamiętałam momentu, w którym podpisywałam deklarację. Naprawdę nie wiem, czy podpisałam - chyba tak, ponieważ mam któreś miejsce w księdze, chyba ósme, nie wiem dokładnie. Ks. Zarych zawsze mi mówi, że jestem za nim blisko. Przecież to jest kontynuacja, ale za ks. Franciszkiem, który ma numer pierwszy w Księdze Czynów Wyzwolenia.
Idziemy zatem nocą do Nowego Targu. Ja nie szłam, gdyż pisałam komentarze, które dyktował mi ks. Franciszek. Nie szłam, ale jechałam z księgą. Ojciec Franciszek wydelegował mnie, abym szła z Księgą Czynów Wyzwolenia w procesji z darami razem z trzema osobami: z panią Dorotą i dwiema, które są już u Pana Boga. Szliśmy w procesji z darami. Wcześniej ks. Franciszek powiedział: "Tylko się nie zatrzymujcie, dziennikarze będą chcieli wiedzieć co to za księga, ale wy nie dajcie się zatrzymać". Szliśmy zatem dzielnie. To było absolutnie coś niesamowitego. Na kolanach Ojca Świętego położyliśmy księgę Krucjaty, do której wcześniej, w Oświęcimiu, wpisał swoje błogosławieństwo. I mówimy: "Ojcze Święty, błogosław Krucjatę Wyzwolenia Człowieka. To jest nasz dar dla Ciebie" (tylko tyle zdołaliśmy powiedzieć). Ojciec Święty odpowiedział: "Ja się wczoraj tam wpisałem" i mocno położył dłonie na nazwiskach założycieli - było wpisanych ponad 500 osób. Ojciec Święty przycisnął dłonie do tych nazwisk i trzy razy powiedział "Bóg zapłać". Był ogromnie wzruszony. Oczywiście nas przytulił i dał różańce. Na tej mszy świętej został też pobłogosławiony kamień węgielny pod kościół-wotum Niepokalanej Jutrzenki Wolności. Przez 20 lat nosiliśmy ten kamień w Krościenku na dniu wspólnoty razem z Księgą i ciągle mówiliśmy: "Na tym kamieniu ma być wybudowany kościół-wotum za ocalenie narodu wobec tego wszystkiego, co zagrażało jego wolności i godności". I dziś mogliśmy z tego kościoła wyruszyć na drogę krzyżową.
Kiedy ks. Franciszek wyjechał za granicę, cały czas diakonia wyzwolenia się rozwijała, księża wspomagali jej pracę, między innymi śp. ks. Marek Boruc, ale i inni. W lutym 1987 r. odbywała się Kongregacja Odpowiedzialnych w Częstochowie. Pierwszego dnia dostałam list z Carlsbergu (podany przez jakąś osobę), a w nim było napisane: "Jeżeli chcesz się spotkać z ojcem i zadać mu 100 pytań o Krucjatę, to musisz natychmiast starać się o paszport i przyjechać". Postanowiłam tak zrobić, jednak następnego ranka obudził mnie komunikat: "Ojciec Franciszek nie żyje". Momentalnie klęknęłam na łóżku, nie wiedziałam, jaką modlitwę odmawiać, i zaczęłam płakać. Wiedziałam, że nadszedł czas jeszcze większego zawierzenia - no i tak jest do dnia dzisiejszego. Dla mnie Krucjata Wyzwolenia Człowieka jest nieustannym mierzeniem się - nie z abstynencją, bo to jest dla mnie oczywiste, natomiast post i jałmużna są już trudniejsze, i modlitwa też. Pamiętam, że zanim się położę spać, mam jedno westchnienie do Boga za tych, którzy bardzo cierpią, za tych, którzy naprawdę głęboko upadli - bo to jest moje zadanie. Mierzę się z własnymi słabościami, bo ani nie jestem wspaniałą organizatorką, ani wspaniałą działaczką. Ale wiem, że Panu Bogu w mojej posłudze przeszkadza tylko jedno - brak zaufania w Jego moc i poleganie na swojej mocy. Nauczyłam się tego, że żadne moje słabości nie przeszkadzają w tym, żeby Pan Bóg mógł się mną posłużyć. Dzisiaj w kościele, wezwana do odnowienia członkostwa w Krucjacie, powiedziałam Panu Jezusowi: "Panie, jeżeli jest to w Twoich planach, to wykorzystaj mnie jeszcze, ale pokaż mi, co ma być tą moją gorliwością i wielkodusznością". Chcę słuchać Jego głosu i iść za nim, i żeby mnie uwalniał od tego wszystkiego, co jest moją niewolą - a jest tych zniewoleń w każdym z nas bardzo wiele. A Krucjata jest taką drogą wyzwolenia i świadectwem, że Jezus czyni cuda.
W tym roku byłam na KODA i tam zapytali mnie: "Powiedz, dlaczego jesteś w Krucjacie?" Boże, nigdy się nad tym nie zastanawiałam! I powiedziałam: "Bo ja zostałam powołana do Krucjaty". Do Krucjaty trzeba mieć Boże powołanie i ja, z pomocą Bożą, absolutnie bez żadnych moich zasług, otrzymałam powołanie do diakonii wyzwolenia.
Dziękuję wszystkim, którzy się do mnie uśmiechają i którzy znają mnie z Krościenka i z innych miejsc - za wasze wspaniałe zaangażowanie. Amen!
Stanisława Orzeł

***

Jest za co dziękować
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Dziękuję Bogu za to, że pozwolił mi uczestniczyć w 34. Pielgrzymce Krucjaty Wyzwolenia Człowieka i podziękować za to, że mogę być pośród tej wspólnoty, pośród ludzi, którzy zmagają się ze swoją słabością i chcą nieść swoją wolność tam, gdzie jej najbardziej potrzeba. Jak to się stało, że znalazłem się Krucjacie? Było to 24 lata temu. Z moją małżonką Danką pojechaliśmy na rekolekcje Ruchu Światło-Życie, na piętnastodniową oazę rodzin. Na tych rekolekcjach była także mowa o Krucjacie. Mówiono głównie o statystykach, które mnie nie przekonywały - raczej mogę powiedzieć, że mnie drażniły. Krucjata przez to stała się dla mnie dziełem obojętnym, a nawet mnie raziła.
Zachwyciliśmy się jednak Ruchem Światło-Życie i formacją Domowego Kościoła. Szliśmy więc dalej, jeździliśmy na kolejne rekolekcje, pojechaliśmy także na rekolekcje do ojców jezuitów, które prowadziła s. Hanna Grabska, urszulanka. Wielu z was, oazowiczów, ją zna - to niesamowita osoba wielkiego ducha. Raz siostra Hanna podeszła do mnie i mówi: "Krzysztof, może ty byś wstąpił do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka?" Spojrzałem na nią i mówię: "Siostro, tutaj się mówi o bezinteresownym darze z siebie, o tym, żeby swoją abstynencję ofiarować w intencji tych, którzy są zniewoleni, którzy nie potrafią tej swojej wolności utrzymać. Ani moi rodzice, ani moje dwie siostry, ani nikt z rodziny, przyjaciół czy znajomych nie jest zniewolony alkoholem, nikt nie ma tego problemu, nie znam tego tematu i nie widzę potrzeby podpisywania deklaracji Krucjaty". Siostra Hanna spojrzała na mnie i powiedziała: "Krzysztof, jeżeli mówisz prawdę i to wszystko, co powiedziałeś, jest prawdą, to masz za co Panu Bogu dziękować". Te słowa bardzo mnie poruszyły i dotknęły - ja naprawdę mam Panu Bogu za co dziękować. To, że Pan Bóg nam daje takie dzieło Krucjaty, że daje nam takich ludzi, za których możemy złożyć ofiarę - to wszystko jest darem. Powiedziałem sobie: "Krzysztof, masz żonę, masz dzieci, masz pracę i wkoło nikogo zniewolonego, w czasach gdy nagminnie się to dzieje. Ty naprawdę jesteś szczęśliwym człowiekiem!". Ręka mi już wtedy nie zadrżała, gdy podpisywałem Krucjatę, zrobiłem to chętnie.
Nam się często wydaje, że wszystko powinniśmy mieć. Z pewnością to trwanie w Krucjacie uświadomiło mi, że moje życie powinno być nieustannym dziękczynieniem Panu Bogu - nie tyle proszeniem, ile dziękczynieniem. On wie, co dla mnie jest dobre i czego potrzebuję. Mam zięcia, który jest narkomanem - tego problemu nie miałem, a dzisiaj mam. Mój zięć jest teraz trzeci miesiąc na odwyku narkotykowym. Dlaczego to mówię? Bo zmagałem się z tym problemem i pytałem: "Dlaczego ja, Panie Boże?" I usłyszałem taką odpowiedź: "Bo Cię bardzo kocham". I wydaje mi się, że jeżeli Pan Bóg daje nam krzyż do niesienia, to dlatego, że nas bardzo kocha. Jeżeli ten krzyż staje się dla nas coraz cięższy, to znaczy, że naprawdę bardzo mocno nas kocha. Z pewnością nie dałby krzyża temu, kto by go nie mógł ponieść. Dlatego zmagam się z tym wszystkim i proszę o modlitwę za mojego zięcia i za wszystkich zniewolonych. Niech ta moja obecność tutaj będzie takim dziękczynieniem.
Krzysztof Śramski

***

Kształt mojego kapłaństwa
W trakcie oazy mieliśmy wyjście w góry. Oddzieliłem się nieco od grupy i poszedłem samotnie. Wracając, zdecydowałem, że na chwilę zejdę ze szlaku i wyszedłem przez krzaki na taką śliczną polanę, na której stał ogromny krzyż, kilkunastometrowy. Po zejściu z góry mieliśmy spotkanie w grupach i rozważaliśmy taki tekst z Ewangelii św. Jana "Ja jestem drogą i prawdą, i życiem". Wtedy stało się dla mnie oczywiste, że drogą mojego życia ma być Chrystus, że mam iść za nim. Potem był rok formacji i następna oaza w lipcu 1979 r. Wtedy podjąłem decyzję, by odpowiedzieć na zaproszenie Pana Jezusa do kapłaństwa. Nie pamiętam kto przyjechał na nasze rekolekcje, żeby mówić o Krucjacie, ale ja byłem pewny, że to jest moje miejsce. Motywacja była taka, że ja po prostu chcę iść za Panem Jezusem, chcę Go naśladować i dlatego się włączam w to dzieło. Nie przypuszczałem, że Pan Bóg mnie tak poprowadzi, że ta decyzja podjęta w 1979 roku wpłynie na kształt mojego kapłaństwa. Już w pierwszej parafii (w Oświęcimiu u św. Maksymiliana) przyszedł do mnie człowiek i powiedział: "Księże, coś z tym pijaństwem trzeba zrobić". "Ale co?" - odpowiedziałem. Zacząłem się więc uczyć tego doświadczenia, tej posługi dla ludzi uwikłanych w niewolę uzależnień.
Od kilkunastu lat jestem kapelanem w wojewódzkim ośrodku terapii uzależnień. Uświadomiłem sobie, że w ciągu mojej posługi przez ten ośrodek przewinęło się 40 tys. pacjentów. Spotykam takich co są trzeźwi, ale i takich co trwają w nałogu. Jest to dla mnie taka sytuacja, że znowu staję pod krzyżem i wiem, że tylko Pan Jezus może ich wyzwolić, bo On jest tym, który wyzwala. Ja mogę być narzędziem - jeśli będzie chciał się mną posłużyć. Ale tym, który wyzwala, jest On, Jezus Chrystus. Przekonuję się, jak proroczym dziełem jest Krucjata Wyzwolenia Człowieka, którą Pan Bóg dał przez posługę ks. Franciszka Blachnickiego. Dla mnie to jest dar i za ten dar - chwała Panu!
Ks. Mirosław Żak

***

To nie gwoździe Cię przybiły, lecz mój grzech
Podzielę się z Wami tym, co dała mi Krucjata Wyzwolenia Człowieka, w której trwam ponad 30 lat. Krucjata pozwoliła mi poznać problem uzależnienia. Wcześniej myślałam, że spożywanie alkoholu jest czymś normalnym, że ludzie się spotykają i muszą wypić. Nawet w szkole średniej nie poruszano tego tematu. Podczas rekolekcji oazowych I stopnia w Krościenku w 1983 roku dowiedziałam się, jak wielkim zniewoleniem jest nadużywanie alkoholu, gdyż alkoholizm rujnuje życie człowieka. Rekolekcje wówczas prowadził śp. ks. Wojciech Danielski, którego często wspominam i do którego się modlę. I on bardzo namawiał do podjęcia dobrowolnej abstynencji dla ratowania drugiego człowieka. Wówczas bez zastanowienia podjęłam abstynencję dla ratowania drugiego człowieka, jednakże bez ofiarowania za konkretną osobę.
W krótkim czasie moja siostra wyszła za mąż. Mąż okazał się alkoholikiem. Przeżyliśmy ten alkoholizm w naszej rodzinie, to było coś strasznego. Chcieliśmy to ukryć, ale to się nie udało. Wówczas zrozumiałam i od tego momentu wiem, że musimy nieustannie czuwać, bo nie wiemy, w którym momencie Pan Bóg obdarzy nas niesieniem tego krzyża. Mój szwagier nie pije już 16 lat, nie pali też papierosów. Myślę, że ta modlitwa - nie tylko moja, ale tej rzeszy ludzi, którzy są wojskiem Gedeona - może nie uzdrowi już dziś Twojej najbliższej osoby, ale uratuje drugiego człowieka. Chwała Panu
Bożena Stachurska

***

Aby ratować duszę człowieka

Kiedy przyjechałam w 1957 do Katowic, nie przypuszczałam, że będę kiedyś stała przed Wami w tej katedrze, która się wtedy budowała, że Pan Bóg pozwoli doczekać tych lat, że będę mogła Mu dziękować za to wszystko, co zdziałał przez Sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego w Krucjacie Wstrzemięźliwości, w Ruchu Światło-Życie i w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka.
W roku 1957 niedaleko katedry stał barak, w którym ks. Franciszek Blachnicki, będąc pracownikiem kurii diecezjalnej w Katowicach odpowiedzialnym za referat duszpasterski, zorganizował ośrodek katechetyczny. Do współpracy w tym ośrodku zaprosił młodych ludzi z parafii, w których pracował jako wikary. Między innymi byłam tam i ja. Ksiądz Franciszek ten barak chciał urządzić na wzór Niepokalanowa, z którego wrócił; w każdym pomieszczeniu, biurze, pokoju była figurka Matki Bożej. Nad wejściem do baraku też była figurka, a pod nią napis "Niepokalana Zwycięża". Ojciec był cały oddany Matce Bożej, cokolwiek robił i czynił, oddawał to Jej w opiekę i mówił, że jeśli Ona nad tym czuwa, to będzie to dobre dzieło.
Kiedy ośrodek katechetyczny działał, wydawaliśmy w nim pomoce katechetyczne. A potem przyszedł czas, że pierwszy głód tych pomocy został zaspokojony i wtedy do nas, współpracowniczek, Sługa Boży powiedział tak: "Teraz musimy się zabrać do większej pracy, bo w każdej parafii, w której posługiwałem, spotkałem się z problemem bardzo poważnym - z alkoholizmem i rozwiązłością. Są grzechy, które niszczą w człowieku wiarę, niszczą w nim jego godność. Musimy wydać walkę tym wszystkim grzechom. Zorganizujemy pracę duszpasterską, która będzie nastawiona na walkę z grzechami niszczącymi godność człowieka. Najpierw założymy apostolat trzeźwości do walki o trzeźwość i podejmiemy apostolat czystości do walki z wszelką rozwiązłością i walkę o życie dzieci nienarodzonych - w 1956 roku wprowadzono ustawę pozwalającą na zabijanie dzieci poczętych i musimy natychmiast przystąpić do walki o te dzieci".
Ten apostolat trzeźwości i czystości oficjalnie rozpoczął w Kościele swoją działalność 8 września w 1957 roku w Piekarach Śląskich u Matki Bożej Piekarskiej, przed jej cudownym obrazem. Ks. bp Adamski pobłogosławił tej rozpoczynającej się pracy trzeźwościowej. Swoje błogosławieństwo przysłał również Sługa Boży ks. kard. Stefan Wyszyński i kolejni biskupi z poszczególnych diecezji. W ten sposób w Kościele rozpoczęła się praca nad ratowaniem narodu, człowieka i jego duszy. W krótkim czasie ks. Franciszek połączył te dwa apostolaty - trzeźwości i czystości - w Krucjatę Wstrzemięźliwości. Mówił: "Krucjaty walczyły o Ziemię Świętą. My też będziemy mieć krucjatę do walki o ziemię świętą, jaką jest człowiek, jaką jest dusza ludzka" - i zachęcał by całych siebie oddać tej pracy, poświęcić całych siebie.
Aby Krucjata mogła się rozszerzać szybciej i lepiej, potrzebne było własne pisemko. Ksiądz Blachnicki starał się o pozwolenie. Warszawa po długim czasie zgodziła się na wydawanie pisemka pod tytułem "Niepokalana Zwycięża", ale tylko jako ukazujący się co dwa tygodnie dodatek do "Gościa Niedzielnego". Ojciec zawsze starał się, żeby ten dodatek miał większy nakład niż "Gość Niedzielny", bo "Gość" był pismem diecezjalnym (ukazywał się tylko w diecezji katowickiej). Dlatego Sługa Boży starał się, by dodatek był rozpowszechniany także "innymi kanałami". Co dwa tygodnie w siedzibie Krucjaty była mobilizacja, bo w jednym dniu trzeba było rozesłać pismo do wszystkich diecezji. Pierwszy numer pisemka został wydany w 1957 roku. Pierwszy egzemplarz ksiądz Franciszek zawiózł na Jasną Górę i położył na ołtarzu przed obrazem Matki Bożej. Cały nakład rozdany został w Turzy Śląskiej, podczas różańca pokutnego w czasie tzw. nocy fatimskiej - ludzie byli bardzo spragnieni lektury, wiec w mig cały nakład został rozebrany.
Wielu kapłanów i liczne zgromadzenia zakonne chciały nam przyjść z pomocą, aby Krucjata szybko i dobrze się rozwijała. Pracy było bardzo dużo, ksiądz Franciszek miał jednak przyjaciół - kapłanów maryjnych, którzy z nim się modlili i omawiali sprawy Krucjaty, pomagali także prowadzić dni skupienia. Pracy było coraz więcej, bo Krucjata powstawała we wszystkich prawie parafiach. Ojciec był stale gdzieś zapraszany, ale nie miał czasu, by wszędzie dotrzeć, dlatego napisał list do zgromadzeń męskich, aby oddali jakiegoś kapłana do takiej posługi. Na apel odpowiedzieli michalici z Miejsca Piastowego, którzy wysłali księdza Franciszka Malickiego; został on na stałe zaangażowany do pracy w centrali Krucjaty Wstrzemięźliwości w Katowicach. Także księża filipini z Gostynia przysłali jednego kapłana, księdza Henryka Nowakowskiego. Ci dwaj kapłani na stałe pracowali w KW, jeden z nich zajmował się zgromadzeniami żeńskimi, a drugi męskimi. Tymczasem ksiądz Blachnicki jeździł do seminariów i mówił o Krucjacie, tłumacząc po co i dlaczego została powołana. Wielu alumnów i kapłanów włączało się do Krucjaty. Oni z kolei, głosząc w swych parafiach rekolekcje, także mówili o Krucjacie, dlatego rozwijała się ona bardzo szybko. Jednak osoby pracujące w baraku zajmowały się nie tylko pracą redaktorską i drukarską. Ojciec mówił, że nie wystarczy tu siedzieć i drukować, trzeba też iść do ludzi; mówił: "Musicie wychodzić do ludzi, mówić im o tym". Chodziliśmy zatem od domu do domu, mówiąc o Krucjacie albo zapraszając na rekolekcje, czy to adwentowe, czy wielkopostne. Przez takie kontakty bezpośrednie było dużo owoców, wielu ludzi wracało do Kościoła, nawet tacy, którzy długie lata już w kościele nie byli, bo się zrazili (bo na przykład jakiś kapłan przy spowiedzi ich "sprzezywał" i od tego czasu na wiele lat zamykała się im droga do kościoła). Wystarczyło iść i "zarzucić wędkę", żeby tego kogoś na nowo przyprowadzić do kościoła. Nawiązywaliśmy też kontakt z izbą wytrzeźwień, dawali nam całe mnóstwo adresów ludzi zatrzymanych, byśmy mogli do tych ludzi chodzić. Było to troszkę niebezpieczne, bo nigdy nie było wiadomo, kto pod danym adresem mieszka. Czasem trafialiśmy do takich prawdziwych nor piwnicznych. Kiedyś młody człowiek, który nam otworzył, zagroził nam aresztowaniem. Na szczęście Duch Święty zawsze pomagał w takich chwilach - spokojnie powiedziałam mu, że nie przyszłyśmy do niego, by go nakłaniać, tylko by powiadomić go, że odbędą się rekolekcje i gdyby miał ochotę... Bo to jest różnica: powiadamianie a namawianie. Widząc, że się nie wystraszyłyśmy, dał nam spokój.
Ta praca chodzenia do ludzi jest bardzo ważna - nie wystarcza być zadowolonym, że należę do Krucjaty, jestem abstynentem. Trzeba rozmawiać z ludźmi, z tymi najbliższymi, w pracy czy w szkole i zachęcać ich do właściwego stylu życia. Te rzeczy przynosiły owoce. Jestem przekonana, że spotkanie się człowieka z człowiekiem bardzo wiele znaczy. Cieszę się, że mogłam wam to przybliżyć, przypomnieć, że w początkach tej pracy chodziło o ratowanie człowieka, duszy ludzkiej, tej ziemi świętej jaką jest człowiek. Tak musimy dalej myśleć: przez naszą abstynencję ratujemy człowieka.
Dorota Seweryn

***

Ziarno, gdy obumrze, przynosi owoc
Dorota mówiła o początkach, a mnie przyszło opowiedzieć o zakończeniu tej naszej 3-letniej działalności w Katowicach. Wszystkie owoce, które oglądamy choćby w tym zgromadzeniu, są kontynuacją tamtej Krucjaty Wstrzemięźliwości. Radujemy się z tego, że dzieło, które zostało w formie zewnętrznej zlikwidowane, przeistoczyło się w o wiele większe, które trwa i rozwija się.
Krucjata Wstrzemięźliwości, pięknie rozwijające się dzieło - w krótkim czasie było około 100 tys. członków abstynentów w Polsce - nie mogło ujść uwadze władz, którym się to bardzo nie podobało. Ciągle doświadczaliśmy ze strony władz państwowych, szczególnie katowickiego UB, prześladowań, różnego rodzaju restrykcji związanych z cenzurą. Od czasu do czasu straszono rewizjami, aż w końcu zdecydowano się na prawdziwą rewizję, która miała zakończyć się likwidacją Krucjaty Wstrzemięźliwości i tego dzieła, które zaczęło się w Katowicach.
29 sierpnia 1960 r. w programie pracy centrali Krucjaty Wstrzemięźliwości był zaplanowany zjazd duszpasterzy zajmujących się pracą w diecezjach. Na ten dzień przygotowaliśmy bardzo dużo materiałów, gdyż miało zjechać wielu kapłanów z każdej diecezji. Właśnie taki dzień wybrała sobie SB na likwidację Krucjaty. Ojciec Franciszek, przyszedłszy do baraku, rozpoczął swoje normalne urzędowanie. W pewnym momencie zauważył kilku panów, którzy szli z teczkami w stronę baraku. Doszedł do wniosku, że to jakaś kontrola, jakaś rewizja. Panowie weszli do biura ojca i poinformowali, że reprezentują Urząd Spraw Wewnętrznych. Pokazali pismo, w którym napisane było, że w Polsce działa nielegalna organizacja pod nazwą Centrala Krucjaty Wstrzemięźliwości i należy natychmiast zawiesić jej działalność oraz wydać wszystkie akta i materiały. Ojciec wyraził zdziwienie i powiedział: "Jak to, przecież dobrze wiecie o istnieniu tej centrali, bo otrzymujemy od cenzury pozwolenie na wydawanie różnych druków. Dlaczego w tej chwili taką akcję zaczynacie, skoro centrala działa zgodnie z prawem?". Prowadzący tę akcję - niejaki pan Ryzio, prokurator - już miał przygotowane całe zaplecze, żeby przeprowadzić rewizję i zlikwidować wszystkie druki i urządzenia. Przed barak przyjechały dwa lub trzy samochody z uzbrojonymi funkcjonariuszami, którzy rozpierzchli się po pokojach. Pan prokurator polecił swoim współpracownikom, żeby wszystko opieczętowali. Rozpoczęła się rewizja.
Mały epizod, który był związany z moją osobą. Kiedy rewizja się zaczęła, ojciec Franciszek powiedział mi, że muszę wynieść szybko tak zwane trefne materiały, które mamy jako wspólnota. Do podręcznej walizeczki włożyłam najważniejsze dokumenty i chciałam wyjść tylnym wyjściem. Kiedy zorientowałam się, że w każdej bramie stoją panowie, wiedziałam że barak jest obserwowany ze wszystkich stron. Wybrałam zatem ulicę, po której, jak sądziłam, przejdę bezpiecznie. Udało mi się przejść niedaleko, gdy z dwóch stron stanęli przy mnie panowie i powiedzieli: "Pani pójdzie z nami na komendę milicji". Odpowiedziałam: "Z jakiego powodu? Ja z panami nigdzie nie pójdę". "Pani stawia opór, proszę, idziemy". Na co ja: "Ale z jakiego powodu? Nie widzę powodu, by iść z panami na milicję". Jeden z tych panów odszedł, by wezwać samochód. Ja ten moment wykorzystałam i za plecami tego pana uciekłam. Nie gonił mnie, więc wpadłam do baraku. Do baraku można było spokojnie wchodzić, więc weszłam spokojnie i udałam się natychmiast do kaplicy. To było bardzo ważne, bo udało mi się tę walizkę schować w kaplicy. Rewizja trwała. Co jakiś czas ci, którzy rewidowali, informowali księdza Blachnickiego, że muszą tam i tam wejść. Sami jednak powiedzieli: "Do kaplicy nie wejdziemy, uszanujemy to miejsce". Ojciec kazał nam się wycofać: "Jeśli oni robią rewizję, to niech robią ją sami, bez nas". W pewnym momencie ojciec przeszedł po baraku i każdemu mówił: "Proszę się wycofywać do kaplicy". Rozpoczęły się modlitwy, adoracja, ojciec prowadził dziękczynne modlitwy za to, że jesteśmy prześladowani dla sprawiedliwości.
Byliśmy przekonani, że robimy słuszną akcję i dlatego jesteśmy prześladowani, dlatego jesteśmy nie na rękę ówczesnej władzy, bo oni wolą, aby się naród rozpijał, a nie żeby był trzeźwy. Jakakolwiek akcja kościelna nie powinna w tamtych latach istnieć. Oni robili rewizję, a my w kaplicy rozpoczęliśmy śpiewy i modlitwy. Cała akcja trwała do pierwszej w nocy. W trakcie przyszedł ks. bp H. Bednorz, który zaprotestował, oznajmiając, że tu się dzieje bezprawie i że w Polsce nie powinno się prześladować katolików za jakąkolwiek działalność związaną z religią. To nie pomogło, nie było żadnej reakcji na taki apel. Wysłuchali i dalej robili swoje. Biskup powiedział: "Ale mam nadzieję, że nie będziecie wkraczać do kaplicy, bo tam jest Najświętszy Sakrament". Obiecali, że nie wejdą. W międzyczasie panowie zorientowali się, że ja też jestem w kaplicy. Prokurator powiedział do ks. Franciszka, że rewizję kończą, ale proszą, żeby ta pani, która chciała ukryć walizkę, tę walizkę przyniosła. Ojciec Franciszek powiedział mi, żebym przyniosła tę walizkę, bo panowie chcą ją zobaczyć. W baraku była duża sala z dużym stołem, około północy wszyscy - kilkanaście osób - zgromadzili się wokół tego stołu, ja uroczyście wkroczyłam z tą walizeczką do pokoju, otwieram ją - a tam są moje prywatne rzeczy. Mina im zrzedła i powiedzieli, że coś im tutaj nie pasuje, ale nikt nie podejmował żadnej dyskusji. Chcieli zobaczyć walizkę, to ją zobaczyli.
Robiło się coraz później, wszystko było spakowane na korytarzach do wywiezienia. Wchodzili do wszystkich pomieszczeń, do biur. Wszystko, co znaleźli, spakowali do wywiezienia. Wykonywali jeszcze dużo telefonów do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie. Około północy ojciec zapytał, czy jeszcze coś będzie i czy jeszcze na coś czekają, skoro wszystko jest już zaplombowane. Panowie oświadczyli, że wszyscy muszą opuścić barak, bo cały będzie zapieczętowany. W jednym skrzydle baraku mieszkały pracownice centrali. Ojciec zaprotestował i powiedział: "Chcecie wszystkie panie wyrzucić na ulicę?" Prokurator oświadczył, że panie mają przygotowane miejsce na ul. Kilińskiego, czyli w komendzie milicji. Oni wszystko zaczęli pakować, myśleliśmy, że też nas spakują, ale na szczęście do tego nie doszło. Na koniec poprosili, by ksiądz wszedł do kaplicy i zamknął okna, bo oni tam nie będą wchodzić. W trakcie całej tej rewizji w kaplicy siedział pracownik, pan Józef (Ziutek), który od rana do wieczora się modlił. Nie wyszedł ani razu. Kiedy więc Ojciec wszedł do kaplicy, by zamknąć okna, to tylko szepnął panu Ziutkowi, by zrobił czystkę z tymi materiałami, które zostały. Nie wiedzieliśmy, czy nie wejdą w nocy do baraku jeszcze raz, jak nas już tu nie będzie. Pan Ziutek, który został, po zakończonej rewizji zrobił to, co mu ojciec powiedział, ale w taki sposób spalił te materiały, że nadpalone kartki fruwały po placu katedry. Kiedy panowie weszli na rewizję, ojciec schował wszystkie akta personalne do teczki i zostawił ją na biurku. Wiedział, co jest w tej teczce, więc zwracał na nią uwagę, ale przez cały czas tej rewizji nikt się nią nie zainteresował. Kiedy kazano nam opuścić barak, ojciec wszedł do biura, wziął płaszcz, kapelusz, teczkę pod pachę i wyszedł. Mówił później, że to był dla niego taki oczywisty dowód Bożej Opatrzności - ktoś przysłonił im oczy. Po wielu latach, gdy ojciec kiedyś jechał pociągiem, spotkał pana Krakowiaka, który też brał udział w rewizji siedziby centrali. Ten pan powiedział wówczas ojcu: "Wie ksiądz, czego ja żałuję, czego ja nie zrobiłem wtedy? Mianowicie, że nie zabrałem księdzu tej teczki z dokumentami. To były na pewno ważne materiały".
Tak wyglądała akcja likwidacji Krucjaty Wstrzemięźliwości. Jeśli chodzi o nas, współpracowników, którzy byliśmy wtedy w baraku, to na pewno otrzymaliśmy jakąś szczególną łaskę wolności od lęku. Towarzyszyła nam swego rodzaju radość, śpiewaliśmy nawet piosenki. Wobec całej akcji zachowywaliśmy bierny opór. Taką postawę wolności wewnętrznej pokazywał nam ojciec, tego nas uczył, mówił, że Pan Bóg może nam jeszcze przygotować takie dzieła, których sobie sami nie wymyślimy. Mieliśmy pokój, wszyscy odczuwaliśmy pokój i pewność opieki, nieustannie było w nas przekonanie, że to co robimy, i to co się dzieje, jest też w planach Bożych, że od dawna jest to przygotowane i że Pan Bóg przygotowuje nas do czegoś, czego jeszcze nie ma, co jest jeszcze przed nami. A ponieważ tak było, że w każdej sytuacji granicznej w naszej pracy w baraku często odmawialiśmy Magnificat, to teraz też śpiewem dziękowaliśmy za to, że Pan Bóg doświadcza nas trudem po ludzku, ale także że przygotowuje coś dla nas, czego my w tej chwili nie jesteśmy w stanie zobaczyć.
Patrząc na to z perspektywy czasu, tamta pozorna klęska - bo pięknie rozwijająca się przez trzy lata akcja została w jednym momencie zlikwidowana - była jak ziarno, które gdy wrzuci się w ziemię i obumrze, to przynosi owoc. Jesteśmy przekonani, że Krucjata Wstrzemięźliwości musiała obumrzeć, żeby na tym mógł wyrosnąć piękny Ruch Światło-Życie z Krucjatą Wyzwolenia Człowieka, którą uroczyście proklamował papież Jan Paweł II w Nowym Targu podczas pierwszej pielgrzymki do Polski. Jestem wewnętrznie przekonana, że niezłomna wiara Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego i jego uległość wobec planów Bożych sprawiły, że to dzieło mogło zaistnieć i że teraz trwa, że przynosi owoce w ludziach i w innych formach. Chwała Panu!
Zuzanna Podlewska




Eleuteria nr 98, 2/2014


początek strony