"Wesele wesel"
poprzednia strona

z ks. Władysławem Zązelem rozmawia Krzysztof Marcinkiewicz




Małżeństwa i narzeczeństwa, które zdecydowały się na zorganizowanie wesela bezalkoholowego, spotykają się od lat, a to wszystko dzięki ks. Władysławowi Zązelowi z Kamesznicy, który za cel swojego życia i pasterskiej posługi obrał sobie walkę o trzeźwość.

Skąd się wziął pomysł na "Wesele wesel", czyli pierwsze spotkanie małżeństw, które miały wesele bez alkoholu i innych, gotowych zorganizować takie wesele?
Zachęciły mnie słowa listu kardynała Macharskiego, w którym obiecywał on specjalne błogosławieństwo dla ochotników do zorganizowania wesela bez alkoholu. Tutaj, w Kamesznicy, kiedy już dałem się poznać swoim parafianom, po wybudowaniu kościoła postanowiłem zrobić coś radykalnego, aby im po prostu pomóc.

Coś Księdza jeszcze zmotywowało?
W naszej wiosce było wiele przypadków śmierci pijanych, spotkania z wódką to zazwyczaj były libacje. Wystarczyło, że chłop odebrał wypłatę i nieprędko wracał do domu. To były dla mnie sygnały, które pokazywały, że nie można na takie rzeczy patrzeć przez palce. Mój ojciec zawsze mówił do mnie i do mojego rodzeństwa: "Choćby wszyscy pili, to wy nie pijcie" - i tak mi zostało.

To były trudne czasy...
Tak, czasy Solidarności. Pamiętam - wtedy podejmowano głodówki za Solidarność, za wolność. Wtedy coś we mnie drgnęło i zrozumiałem, że skoro inni mogą podejmować głodówki za wolność, to ja też mogę - o trzeźwość. Prosiłem parafian o wsparcie, mówiłem im, że jeśli mi nie pomogą, to będę ich po śmierci straszył. Cały wielki post o tym mówiłem.

Tylko Ksiądz pościł?
Zdarzało mi się w poście przechodzić koło baru, naliczyłem tam siedemnastu żonatych i pięciu kawalerów. Zdenerwowało mnie to, że nawet w poście, nawet w Wielki Piątek potrafili pójść się napić. Zapytałem ich, czy to dla nich honor, czy wstyd? Postraszyłem, że cała parafia się dowie. Miałem przed mszą odprawić wypominki za zmarłych, a po mszy - za żywych, tych, co piją w poście.

I udało się?
Poszło im w pięty. Pierwsze wesele bez alkoholu odbyło się w poniedziałek po Wielkanocy. Żenił się ministrant, który nie chciał, żeby ojciec miał na jego weselu kolejną okazję żeby się opić. Zasada została postawiona jak na igrzyskach olimpijskich, czyli bez żadnych środków dopingujących. Wszystko szło z wieloma oporami, chodziłem do rodzin, namawiałem, rozmawiałem. Nie zawsze było łatwo.

Chodził Ksiądz "od domu do domu" i namawiał do postu od alkoholu?
Nawet przy okazji kolędy. Próbowałem różnych metod. Namawiałem młodych do rezygnowania z alkoholu, kazałem płacić kaucję za ślub i oddawałem ją z nawiązką, jeśli przyrzeczenie zostało dotrzymane. Musiałem się chwytać różnych metod. Z nich wszystkich zapamiętano najbardziej tę kaucję. Parafianie mogli mi zarzucić wszystko, ale nie to, że ich nie kocham, bo przecież chodziło o ich dobro.

Informacja szybko się rozniosła.
Zdecydowanie - bardzo się zdziwiłem, kiedy otrzymałem zaproszenie do Radia Maryja, abym na antenie dał świadectwo. Widocznie taka była wtedy potrzeba. Ja się od razu zgodziłem, bo skoro to miało być w słusznej sprawie, to dlaczego nie.

Audycja była o abstynencji?
Tak, rozprawialiśmy o weselach bez alkoholu, o ogromnej potrzebie postu. Poruszyło mnie świadectwo jednego wodzireja, który mówił, że ludzie trzeźwi lepiej się bawią, dłużej, z kulturą. Po wódce tylko nieliczni są w stanie tańczyć po północy. Niestety taka była wtedy mentalność.

I tam zrodziła się potrzeba spotkania?
Trzeba mieć odwagę iść pod prąd zgubnym obyczajom. Wiedziałem, że to, co robię, jest dobre. Rozdzwoniły się telefony z całej Polski. Wiele osób było zainteresowanych takim weselem, wyszła sprawa potrzeby wodzirejów, spotkań. Tam w radiu mnie natchnęło, żeby zorganizować spotkanie. Zaprosiłem wszystkich do Kamesznicy i można powiedzieć - tak się wszystko zaczęło.

Ile osób przyjechało?
Całe szczęście, że moi parafianie pomogli mi wszystko zorganizować. Noclegi, posiłki w remizie... to nie było proste. Przyjechało wszystkich około setki - można powiedzieć, że mieliśmy dobry start. Dostaliśmy nawet specjalny telegram od ojca świętego Jana Pawła II z błogosławieństwem dla par decydujących się na wesele bezalkoholowe i dla całej inicjatywy.

Sprawa stała się głośna...
Zdecydowanie. Jan Paweł II, poinformowany o tym, że w Kamesznicy odbywa się pierwsze ogólnopolskie spotkanie małżeństw, które się zdecydowały na zorganizowanie wesela bez alkoholu, życzył, aby ich przykład znalazł wielu naśladowców, przyczyniając się do wychowywania Polaków w duchu trzeźwości. To było dla mnie dalsze potwierdzenie słuszności tej sprawy - skoro sam ojciec święty błogosławił, to musiało być warto.

Dlaczego akurat "Wesele wesel"?
Na naszym pierwszym spotkaniu zorganizowaliśmy sobie bal, była świetna zabawa. Wielu uczestników wspominało swoje bezalkoholowe wesele i ktoś rzucił hasło, że tak naprawdę nasze spotkanie jest takim jakby "weselem wesel", tak jak myśl piosenki "Przeżyjmy to jeszcze raz". Oni przeżywali na nowo swoje wesela, przysięgi, radość. Pamiętam, jak jeden synek powiedział do rodziców, że inni, jeśli chcą mieć kolejne wesele, to się rozwodzą, a oni je mają co roku i dalej są razem szczęśliwi.

Z biegiem czasu powstało Stowarzyszenie "Wesele wesel".
Tak, mamy osobowość prawną. Jakoś obeszliśmy przez te dwadzieścia lat całą Polskę. Pierwsze dwa spotkania odbyły się w Kamesznicy, kolejne w Zamościu, Częstochowie. Mieliśmy także spotkania na Watykanie z Janem Pawłem II. Wśród pozostałych miast są też: Kraków, Łomża, Warszawa, Ludźmierz, Zakopane, Wrocław, Olsztyn, Poznań, Koszęcin. Uzbierało się tego. W tym roku mamy dwudziestą rocznicę, więc wracamy do źródła - Kamesznica czeka.

Można powiedzieć, że robi się już moda na takie zabawy?
Zdecydowanie. Zawsze powtarzam, że pić niewiele to nic wielkiego, a nie pić wcale - to coś, ale na to trzeba prawdziwego chłopa. Odważnych ludzi, bez kompleksów, z poczuciem własnej wartości, którzy się niczego nie boją. Może to szczególna przestrzeń dla górali, którzy to wszystko mają, tak samo jak słabość do alkoholu. Wesele z gorzałką to byle kto potrafi zrobić, ale bez gorzałki - to wspaniały, odważny gość.




Eleuteria nr 97, 1/2014


początek strony