Abstynencja? Ależ tak!
poprzednia strona

dr Krzysztof A. Wojcieszek




Abstynencję, zwłaszcza alkoholową, czyli powstrzymywanie się od spożywania alkoholu, często traktuje się jako coś, co człowieka ogranicza. Sugeruje to już samo słowo "abstynent": "wstrzymujący się", a więc mający jakieś hamulce.

Dla istoty tak dynamicznej jak człowiek, ze swej natury potencjalny i rozwojowy, posiadanie na własne życzenie jakichś hamulców jawi się jako niezgodne z naturą. Po co się hamować? Czy nie dość hamuje nas samo życie? Hamulec czy silnik? Być może z tego powodu abstynencja nie zawsze ma dobrą prasę. Przypominam sobie choćby reklamę alkoholu, w której chwiejący się na kolumnie król Zygmunt Waza z obawą stwierdził: "Popadam w abstynencję". Aby taka reklama była możliwa, musi istnieć odpowiednie skojarzenie w umyśle przeciętnego odbiorcy. I rzeczywiście, jest takie skojarzenie abstynencji z czymś niedobrym, niepotrzebnym lub śmiesznym.
Z drugiej strony, w tle tego stereotypu zadziwia stosunkowo duże indywidualne poparcie dla takiej postawy: ankietowani - młodzi i starzy - zdecydowanie deklarują podziw i szacunek dla pełnej abstynencji. I to nawet tacy, którzy nie są lub zdecydowanie nie są abstynentami. W moich własnych badaniach było to zwykle ponad 80% ankietowanych. Podskórna akceptacja abstynencji jest faktem, choć niechętnie ujawnianym na zewnątrz i pomijanym przez badaczy. A zatem, jak to jest? Czy ta postawa ma wartość odzwierciedloną w szacunku, czy też jest szkodliwa, co odbija się w stereotypach? Czy dla człowieka jest "hamulcem", czy "silnikiem"?
Jednak silnik! Tak, jednak jest silnikiem, i to z bardzo ważnych powodów. Zanim zacznę je wyjaśniać, chcę stwierdzić, że ta odpowiedź nie jest podyktowana jakąś ideologią w znaczeniu dowolnie przyjmowanych tez, lecz stoją za nią obserwacje losów abstynentów. Ilekroć dane mi było towarzyszyć komuś w podejmowaniu decyzji o abstynencji - czy był to człowiek dorosły, czy młody - zawsze ta decyzja przynosiła dobre skutki w życiu danej osoby. Mowa oczywiście o decyzji, bo pamiętajmy, że abstynencja nie zawsze jest wynikiem świadomej decyzji. Czasami jest przypadkiem i wtedy wspomniane pozytywne zmiany mogą się nie pojawić, a nawet może wystąpić poczucie straty, co zdarzało mi się również obserwować. Jednak powtarzam: świadomie podjęta abstynencja dawała w znanych mi przypadkach skutki bardzo pozytywne, obejmując swoim wpływem wiele obszarów życia tych, którzy się na nią zdecydowali.
Celowo nie chcę tu powoływać się na badania naukowe afirmujące abstynencję, gdyż podejście ich autorów, choć pożyteczne, wydaje mi się za wąskie. Zwykle nie rozróżniają między decyzją a stanem abstynencji. Stan, czyli proste niepicie alkoholu, może mieć rozmaite przyczyny - jak choćby brak pieniędzy czy strach - i rozmaite skutki. Jest pewnym zachowaniem i na tym poziomie zwykle poprzestają badacze. Ja zaś mówię o ludziach, których obserwowałem przed, w trakcie i po decyzji podjęcia abstynencji. Taka właśnie decyzja przynosiła owoce, niezależnie od fizycznego stanu rzeczy. Nie skupiam się więc na tym, czego oszczędza sobie abstynent nie pijąc alkoholu - zyskuje lepszy stan zdrowia, unika problemów, czy zachowuje pełny portfel - interesuje mnie wewnętrzna dynamika, jaką nadaje osobowości decyzja tego rodzaju. To tę dynamikę obserwuję i potwierdzam.
Ta decyzja uwalnia energię, daje niesamowitą siłę w wielu innych obszarach życia, katalizuje rozwój człowieka w pozytywnym kierunku. Dotyczy to zarówno młodych, jak i starych. U młodzieży decyzja tego rodzaju zwykle zapada po jakiejś propozycji, na przykład w grupie religijnej czy ruchu młodzieżowym. W przypadku starszych miałem okazję obserwować tych, którzy "musieli" być abstynentami aby żyć - alkoholików. I chociaż wydaje się to paradoksalne, również w ich życiu chodziło o decyzję. Zewnętrzny przymus, nawet z groźbą śmierci włącznie, na nic by się nie przydał, gdyby nie ich wolny wybór - decyzja: "Nie piję". W obu przypadkach obserwowałem pozytywne skutki w życiu tych, których udziałem było postanowienie o abstynencji. Jawiła się ona w ich życiu wyraźnie jako silnik: coś, co nie hamuje i nie ogranicza, ale dynamizuje i rozwija, wręcz popycha do przodu. Osobnym tematem jest moja własna abstynencja, którą mogę poddać analizie z perspektywy wielu lat doświadczeń. Widzę, ile dobrego wniosła do mojego życia. Dla mnie też stała się silnikiem, źródłem mocy i pozostaje nim do chwili obecnej.
Jak blokada może uruchamiać? Jak coś, co jest z natury wyrzeczeniem i ograniczeniem pola działania, może cokolwiek uruchamiać i dynamizować? Potrzebne jest wyjaśnienie tego paradoksu, bo rezultat jest nieoczekiwany. W tym celu musimy bliżej przyjrzeć się decyzji o abstynencji. Co jest jej istotą? Co ona tak naprawdę znaczy i jakie konkretnie skutki ma dla człowieka? Odpowiedź będzie zależała od tego, jak rozumiemy człowieka, na ile poprawnie i głęboko. Zapytajmy najpierw o kilka najprostszych spraw.

Z czego rezygnuje abstynent? Abstynencja jest rezygnacją, ale rezygnacją z czego? Próba odpowiedzi prowadzi nas do kwestii działania alkoholu. Zapewne abstynencja będzie polegała na wyrzeczeniu się tego wszystkiego, co daje człowiekowi alkohol. Jedni powiedzą, że daje zmianę samopoczucia i zapewnia regulację uczuć, inni stwierdzą, że łagodzi stresy i oddala problemy. Lista ewentualnych korzyści z tytułu picia alkoholu jest niemała i różnorodna. Zatem te wszystkie rzeczywiste lub domniemane korzyści przestałyby być udziałem abstynenta po decyzji o niepiciu alkoholu? Zapewne tak. I tu abstynencja jawi się nam jako postawa nieracjonalna, ograniczająca. Ktoś natychmiast powie, że co prawda abstynent traci te korzyści, ale unika większych od nich kłopotów, co bilansuje się w sumie dodatnio. Być może. Nie zapominajmy jednak, że owe straty w dużym stopniu zależą od sposobu korzystania z alkoholu. Jeśli jest odpowiednio ostrożny, to większości strat można uniknąć.
Nie chciałbym zatem, aby w naszym rozważaniu punktem wyjścia była sytuacja skrajnie ryzykownych zachowań, picia na umór itp. Dla wyostrzenia problemu wolę raczej rozważyć sytuację decyzji abstynenckiej kogoś, kto poprawnie posługuje się alkoholem i w związku z tym żadne dramaty mu nie grożą. Czy w przypadku takiej osoby abstynencja może jawić się jako zysk? Przecież można ułożyć całą precyzyjną listę profitów, które natychmiast znikają w momencie rezygnacji z picia. Co więcej, aby jeszcze bardziej zaostrzyć nasze widzenie sprawy, odsunę na chwilę kwestię abstynencji osób niepełnoletnich. W przypadku dzieci i młodzieży uważa się, że każde używanie jest nadużywaniem, w związku z czym abstynencja jawi się niemal jako obowiązek.
Tymczasem chodzi mi o sytuację, gdy decyzję o abstynencji podejmuje człowiek już w zasadzie dojrzały, umiarkowany, zatem nie odnoszący szkód z tytułu picia. Czy taki człowiek coś zyskuje? Przecież rezygnuje z potężnego narzędzia autoregulacji, a nawet - kto wie - może i afirmacji życia! Gdzie tu zysk? Czy nie jest dobrze mieć jakieś "różowe okulary" na różne okoliczności? Czy nie warto posiadać instrumentu do retuszowania rzeczywistości, skoro może to podwyższyć nasze zdolności adaptacyjne?
Abstynencja w tym wymiarze jest rezygnacją z czegoś, co ma rzeczywisty, a nie tylko domniemany walor. Osobiście jestem abstynentem z gatunku takich, którzy zdają sobie sprawę z tego, co tracą. Mógłbym wyliczyć niemało realnych pożytków, do których, będąc abstynentem, nie mam dostępu. Tak prosta i skuteczna metoda unikania pewnych cierpień - picie alkoholu - pozostaje dla mnie nieosiągalna. Rzeczywistość - taka jaka jest - dociera do mnie bezpośrednio, bez znieczuleń, zniekształceń czy zasłon pochodzących od chemicznej substancji.

Rezygnacja czy wybór dobra? I tu dochodzimy do sedna problemu, a mianowicie do istoty abstynencji jako zgody na rzeczywistość, na kontakt z nią - pełny, otwarty, bez zniekształceń. Nierzadko oznacza to kontakt z cierpieniem, od którego nie ma prostej ucieczki. Abstynencja jest więc wyborem rzeczywistości (prawdy) oraz tego, do czego pełny kontakt z rzeczywistością nas prowadzi. Jeśli jestem zainteresowany tym, co niesie rzeczywistość, będę skłonny kontaktować się z nią "trzeźwym umysłem"; jeżeli się jej boję, a zwłaszcza boję się ukrytej w niej grozy śmierci, będę szukać zasłon i zniekształceń. Abstynencja w świetle tych ustaleń pojawia się jako dojrzałe uznanie wartości świata, życia, swojej drogi i swojej egzystencji takimi, jakie są. Stąd jest bardzo blisko do problemu wiary, zaufania do rzeczywistości.
Jeśli jestem wobec życia nieufny, trudno mi będzie zdecydować się na zdjęcie tej egzystencjalnej kamizelki ratunkowej, jaką jest picie. Istotą abstynencji jest zatem nie tyle rezygnacja - to jest tylko jej wyraz, kształt - ile próba pełniejszego, odważniejszego życia. Poprzez taką decyzję mówię życiu "tak!". Jest to decyzja afirmująca rzeczywistość i mająca coś z wiary, a z tego tytułu ma moc sprawczą w naszym życiu - swoiście uruchamia je i dynamizuje. Tym tłumaczę niesamowity dynamizm osób, które się na taką decyzję odważyły. Wbrew pozorom nie jest tu trudno o przykłady, wystarczy wskazać na wszelkie ludzkie osiągnięcia, choćby sportowe. Trudne zadania - czy będzie to przejście himalajskiej grani, czy lot balonem stratosferycznym - zawsze mają na początku moment wysiłku, rezygnacji, samoograniczenia. Spełnienie przychodzi potem, gdy okazuje się, że się doszło, że się udało. A co, gdy się nie uda? Mimo porażek, nawet skrajnych w postaci czyjejś fizycznej śmierci, jakoś nie widać, aby ludzie rezygnowali z tych odkrywczych, często ekstremalnych wysiłków.
Zatem z abstynencji "coś się ma", i to niemało. Już widać, jaką zawrotną i uniwersalną perspektywę otworzyliśmy, pytając o faktyczne znaczenie takiej decyzji w ludzkim życiu. Wcale mnie nie dziwi kontekst religijny abstynencji - w końcu chodzi tu o to, na ile zaufać rzeczywistości, na ile się w nią zanurzyć. W wymiarze indywidualnym może to być poważny wysiłek, dlatego zwykle dojrzała decyzja abstynencka jest związana z niemałą pracą wewnętrzną i rozwojem.
Dopiero z tej perspektywy widać, co znaczy propozycja abstynencji skierowana do młodych ludzi. Ktoś, kto w sposób dojrzały kieruje ją do młodych, nie mówi im: "Nie pijcie", a raczej: "Twoje życie jest warte przeżycia. Można uniknąć rozpaczy. Wszystko, co Cię w życiu spotka, ma znaczenie. Wszystko, nawet śmierć czy samotność. Zdecyduj się na odrzucenie zasłon. Żyj na trzeźwo, w pełnej prawdzie". Propozycja abstynencji jest prostym i skromnym, ale jednak zaproszeniem do wielkości. Opiera się na wierze w człowieka i w ostateczny triumf życia. Zatem nie dziwi, że najczęściej spotyka się decyzje abstynenckie w kontekście duchowym, w ruchach religijnych, w jakichś historiach ludzkich, które dotykają zasadniczego wymiaru naszego życia.
Nietrudno zauważyć, że aby kierować taką propozycję do ludzi w sposób poważny i odpowiedzialny, trzeba samemu afirmować życie, ufać rzeczywistości, podejmować ryzyko życia w prawdzie.

Chodzą mi po głowie rozmaite konkretne przykłady decyzji o podjęciu abstynencji. Zwłaszcza dwie sytuacje, z którymi najczęściej miewałem do czynienia: pierwsza - to przystępowanie do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, katolickiego ruchu kilkudziesięciu tysięcy abstynentów, druga - to indywidualne decyzje alkoholików o niepiciu.
Najpierw o decyzjach ludzi uzależnionych. Wiem od znanych terapeutów, że poważnym problemem alkoholika jest zmaganie się z poczuciem, że bez picia nie będzie w stanie żyć. Mamy więc z jednej strony rosnące problemy, naciski otoczenia, wyrzuty sumienia, z drugiej - to rozpaczliwe poczucie. Obserwowałem z bliska ludzi uzależnionych w różnych fazach zmagania się z tym problemem, również takich, którzy już przeszli przez etap otwierający nadzieję na skuteczną terapię. Przestali bać się "śmierci z niepicia". Zrezygnowali z alkoholu i nie umarli, co więcej - ich życie zaczęło się poprawiać. Ich zmaganie się z lękiem przed śmiercią budzi mój głęboki szacunek i zrozumienie, zwłaszcza że temat jest uniwersalny. Oni naprawdę bali się, że zginą bez alkoholu. A my, nieuzależnieni od alkoholu, czego się boimy? Co jest naszym nietykalnym tabu, bez którego życie nie ma sensu? Sądzę, że pokonanie tego rodzaju progu wymagało wiary, choćby najprostszego zaufania do terapeuty, że nie ginie się bez alkoholu. Jednak w trakcie dalszej pracy trzeba było zapewne spotkać się z rzeczywistością, z życiem. Ci, których terapia okazała się skuteczna, musieli moim zdaniem poradzić sobie z uniwersalnym problemem, jak ma przebiegać ich życie - w zaufaniu do rzeczywistości, czy w lęku (jako dygresję dodam, że ewentualny brak tego rodzaju ostatecznej odpowiedzi uważam za istotny czynnik w nawrotach). Powtórzę więc, że - jak sądzę - w przypadkach skutecznej terapii mieliśmy do czynienia z decyzją o abstynencji w znaczeniu opisanej tu zgody na rzeczywistość, chociaż nie muszą sobie tego uświadamiać sami zainteresowani, ani nawet ich terapeuci. Chodzi mi po głowie myśl, że elementem takiej decyzji byłaby swoista "zgoda na śmierć": "Jeżeli prawdą jest, że nie da się żyć bez alkoholu, to trudno, mogę umrzeć, ale spróbuję, bo mam dosyć siebie takiego, jakim teraz jestem". Czy alkoholik w trakcie terapii przeżywa coś takiego? Warto zapytać terapeutów i samych uzależnionych.
O sytuacji drugiej, czyli podejmowaniu decyzji o abstynencji od alkoholu w trakcie wstępowania do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, już sporo pisałem, ale w skrócie powtórzę to, co teraz wydaje się najważniejsze. Otóż założyciel Krucjaty, ks. Franciszek Blachnicki, tworząc ruch, którego celem jest zmiana społecznych uwarunkowań polskich problemów alkoholowych, rzadko odwoływał się do motywacji czysto społecznej czy zdrowotnej, gdy zachęcał do abstynencji młodych i starszych uczestników "oaz". Mówił o czymś zupełnie innym: że tym, co ma moc zniewalania, jest nie tyle konkretna substancja czy zachowanie (chociaż to oczywiście też), ale lęk - fundamentalny lęk przed życiem, a zwłaszcza przed śmiercią. Jak radzić sobie z tym problemem? Wskazywał na tajemnicę zmartwychwstania, ale przede wszystkim na tajemnicę usynowienia nas przez Boga.

Skoro więc Bóg przejął inicjatywę, przekreślił nasze winy, przyjął nas jako swoje przybrane dzieci i otworzył perspektywę życia wiecznego w przyjaźni z Nim, to lęk nie ma sensu. Możemy się nie bać i czuć się wolni. Nic, co może mnie w życiu spotkać, zwłaszcza z zewnątrz, nie ma już mocy szkodzenia. Rzeczywistość odzyskała swoje pozytywne znaczenie, nawet śmierć fizyczna nie ma nade mną władzy. Zatem mogę w sposób wolny żyć w pełnym kontakcie z rzeczywistością, nie bojąc się jej. Mogę podjąć decyzję o abstynencji, potrzebną społecznie, a uwalniającą indywidualnie. Zwłaszcza "śmierć społeczna", jako następstwo życia w sposób inny niż powszechnie praktykowany, już mnie nie dotyka. Jestem wolny i rozporządzam sobą wedle wymagań miłości. Stąd hasło Krucjaty: "Nie lękajcie się!"
Zwróćmy uwagę na bliskość obydwu tych perspektyw. Zarówno w przypadku alkoholika walczącego o życie w trzeźwości, jak i człowieka wchodzącego do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka mamy element konfrontacji ze śmiercią. Co prawda tylko w naszym umyśle, ale bardzo odczuwalnie. W obu sytuacjach decyzja o abstynencji wkomponowuje się w przezwyciężanie tego lęku. Być może z tej racji znani mi abstynenci są tak dynamiczni - są ludźmi prawdziwie wyzwolonymi.
W tym kontekście lepiej widać, czym jest pseudoabstynencja, to znaczy niepicie bez odpowiedniej osobistej decyzji - jest swoistą pułapką. Takich pseudoabstynentów wcale nie jest mało i być może to oni wyrabiają gorszą opinię o pozostałych. Tracą to, co faktycznie daje alkohol, a niewiele w zamian zyskują. Niekiedy może być i tak, że są gorliwcami walczącymi z alkoholem, a nie dostrzegają głębszej perspektywy - bez afirmacji życia nie może być owocnej decyzji abstynenckiej.

Częstować, czy nie częstować? W ten sposób zbliżyliśmy się nieco do odpowiedzi na pytanie ostatnio często stawiane jako kwestia fundamentalna dla profilaktyki: czy przygotowywać młodych ludzi raczej do umiarkowanego picia, czy do abstynencji? Jestem zdecydowanie za propozycją abstynencji. Przemawia za nią wiele argumentów praktycznych, jednak nie chodzi tylko o zewnętrzne korzyści. Chodzi o coś głębszego. Sądzę, że osoba, która proponowałaby młodemu człowiekowi postawę umiaru (skądinąd dobrą i pożądaną, kiedy jest rozważana sama w sobie), nie zauważałaby ukrytego głębiej dodatkowego sensu tej propozycji. Mógłby on być sformułowany tak: "Ostrożne posługiwanie się alkoholem może ci pomóc w życiu, gdyż wymaga ono pewnego "znieczulenia", żeby dało się przeżyć. Uważaj tylko, żeby nie przesadzać i zachowywać umiar".
O co więc chodzi? Czy to brzydki przekaz? Cóż, ja go czytam tak: "Życie ludzkie, tak naprawdę, jest głęboko tragiczne i napiętnowane tajemnicą śmierci. Jesteśmy zbyt słabi, aby sobie z tym poradzić. Ciebie to też nie ominie, więc lepiej znajdź sobie w miarę bezpieczny lek na dopadającą cię rozpacz. Nie warto przyglądać się zbyt uważnie rzeczywistości, bo jest nieciekawa. Nie stać cię będzie, aby sobie z tym radzić bez picia". Innymi słowy, w zbyt wczesnym obraniu kierunku "na umiar" widzę tendencję do deprecjonowania ludzkich możliwości, a zwłaszcza zniechęcanie do kontemplacji. A cóż to za zwierzę ta "kontemplacja"? I co robi tutaj, w poważnych rozważaniach o piciu? Otóż, człowiek jest tak skonstruowany, że stawia rzeczywistości ważne pytania, rozważa ją, kontempluje, szuka prawdy jak pokarmu. Zwłaszcza młody. Gdy ktoś mu mówi, że nic tam nie znajdzie, czasem uwierzy i pogrąży się w absurdzie, zniechęceniu albo w rozpaczy. Z powodu sił witalnych stan ten nie od razu wychodzi na jaw, czasem dopiero nałóg albo starość go odsłaniają.
Nie jestem zwolennikiem spłaszczania ludzkiego życia. Każdemu jestem skłonny mówić, że rzeczywistość jest godna podziwu, ludzkie życie jest sensowne, a wszyscy na tym świecie mają swoje miejsce, wartość i możliwości. Wydaje mi się, że "profilaktyczne częstowanie młodych alkoholem" jedynie w tym celu, aby "redukować szkody", prowadzi do szkód jeszcze większych i długotrwałych. Dzieje się tak na mocy stałych wymagań ludzkiej natury, które taka pedagogika ignoruje. Od tego chroń nas, Boże! n

Źródło: Świat Problemów, 11/2001




Eleuteria nr 93, 1/2013


początek strony