Wychowanie czy kontrola rodzicielska?
poprzednia strona

Tomasz Kaczorowski




Tytułowe pytanie jest, niestety, ilustracją błędnego dziś rozumienia procesu, jakim jest wychowanie. Ów niewielki spójnik "czy" wywraca klasyczne rozumienie wychowania jako kształtowania cnót, na rzecz wychowania jako towarzyszenia dziecku w jego rozwoju, rozumianego zwykle jako usuwanie z jego drogi wszelkich trudności i czynników stresujących. Jak bardzo popularny jest dziś ten model wychowania mogliby zapewne zaświadczyć nauczyciele, którzy często spotykają się z postawami - "moje", "mi się należy", "ja chcę" i z rodzicami, którzy przychodzą, aby w trosce o swoje dzieci żądać od szkoły, by zadawano mniej prac domowych, by obniżono wymagania, by dostosowano warunki tak, żeby było dzieciom łatwiej, przyjemniej - bezstresowo.

Tytułowe zdanie należałoby przekształcić do postaci: "Wychowanie i kontrola rodzicielska", a może nawet na: "Wychowanie TO kontrola rodzicielska". Jak pisze w książce "Pedagogika integralna" ks. Marek Dziewiecki, założenie, że wychowanek mógłby wychowywać się sam byłoby prawdziwe, gdyby przyjąć, iż zagrażają mu wyłącznie czynniki zewnętrzne - a przecież tak nie jest. Dziecko, czy nawet młody człowiek, może zagrażać sam sobie - nie rodzi się przecież w pełni ukształtowany fizycznie, umysłowo, psychicznie, emocjonalnie czy duchowo.
Jeśli nie budzi naszego sprzeciwu sytuacja, w której matka dwulatka czuwa nad nim, zakazując mu ściągania ze stołu serwety, by nie wylał na siebie gorącej herbaty, czy zachowanie ojca nie pozwalającego maluchowi dotknąć ognia, to dlaczego piętnujemy dziś rodziców, którzy mówią swoim dzieciom "nie", którzy stawiają wymagania i ograniczenia, np. kontrolując grupę rówieśniczą, ustalając i egzekwując zasady panujące w domu? Przecież obie te sytuacje są formą kontroli rodzicielskiej.
Oczywiście mam tu na myśli taką formę rodzicielskiej kontroli, która nie wynika z naszego - rodziców - egoizmu, wygodnictwa, z naszych lęków czy emocji, nie jest ograniczaniem dziecka dla samego okazania naszej władzy, a jest wyrazem miłości do dziecka. Miłości mądrej i odpowiedzialnej, która chce obiektywnego dobra naszego dziecka, która dąży do wychowania człowieka prawego, dobrego, samodzielnego - i w tym celu nie waha się działać przeciw jego lenistwu, gniewowi czy pysze. Jak pisał św. Paweł: "Na to wszystko przyobleczcie miłość, która jest więzią doskonałości". Jeżeli wychowanie jest sprawowane z miłością, a miłość ta jest okazywana, to najczęściej i kontrola czy ograniczanie są przez dziecko rozumiane i przyjmowane bez większego buntu.

Oczywiście nie łudźmy się - sprawując kontrolę, sprawimy też, że będą występować konflikty - jak zawsze, gdy pojawiają się różne zdania, różne potrzeby. Ważne, by były one traktowane jako jeden ze sposobów budowania wspólnoty rodzinnej, by dotyczyły wyłącznie określonych sytuacji, a nie przenosiły się na negatywne postrzeganie drugiej osoby. Innymi słowy, by każdy z uczestników miał przeświadczenie, że może mieć inne zdanie na dany temat, może bronić swojego stanowiska, może negocjować, ale niezależnie od efektu wie, że jest kochany i akceptowany - taki, jaki jest. Byśmy nawet w konflikcie, nawet stawiając ograniczenia, umieli szanować nasze dziecko, okazać mu miłość. Cieszmy się, że konflikty występują. Bo to oznacza, że druga strona chce rozmawiać, że jesteśmy dla niej na tyle ważni, by chciała nas przekonać do swojego zdania, że nasze relacje nie są oparte na strachu czy lekceważeniu.

Taki model wychowania, w którym kontrola rodzicielska - oparta na miłości - jest jednym z ważniejszych elementów, przeciwstawiam modelowi opartemu na wolności rozumianej jako uwolnienie od zakazów, ograniczeń czy wymagań. Tak popularne dziś hasło "Róbta, co chceta" rzucone młodemu, nieukształtowanemu jeszcze człowiekowi, jest w rzeczywistości demoralizacją owego człowieka - bo bardzo często jego chcenie ma swoje źródło nie w woli i rozumie, a w emocjach, niedojrzałych sądach, nieumiejętności sprostania presji grupy rówieśniczej. Warto mieć w pamięci słowa Jana Pawła II wygłoszone podczas rozważań przed Apelem Jasnogórskim w Częstochowie w 1983 roku - "Co to znaczy: "czuwam"? (...) Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać, przezwyciężając je w sobie. (...) Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali". Naszą - rodziców - rolą jest dziś czuwać, wymagać, z miłością sprawować kontrolę nad dziećmi, a tzw. autorytetom wołającym o bezstresowe wychowanie pokazywać jako wzór wychowawcy papieża Jana Pawła II, który przecież, stawiając młodzieży wymagania, gromadził jej wokół siebie więcej niż ktokolwiek inny.




Eleuteria nr 92, 4/2012


początek strony