Noe - człowiek czy program?
poprzednia strona

dr Krzysztof Wojcieszek




Każda propozycja pracy z ludźmi ma swoje pierwotne, wyjściowe przyczyny. Czasem są to źródła trudne do rozpoznania nawet dla samych autorów. Jednak w przypadku programu "Noe" doświadczenia te są czytelne i na tyle ważne, że warto je przybliżyć.

Doświadczenie l

Każdy, kto choć raz poczuł zapach rozgrzanej letnim słońcem pienińskiej łąki, rozumie, że miejsca takie są po to, aby działy się w nich rzeczy niezwykłe. Kiedy jednak jechałem do wsi Tylka, położonej u podnóża Trzech Koron, jeszcze tego nie wiedziałem. A byłem wtedy w szczególnych okolicznościach osobistych. Po długich deliberacjach stosownych komisji, otrzymałem wezwanie do odbycia rocznej służby wojskowej. Było to bardzo trudne wezwanie. W domu miałem pozostawić swojego uzależnionego od alkoholu ojca, zupełnie samego. Matka nie żyła, a ja bardzo szybko i niepostrzeżenie wszedłem w rolę współuzależnionego opiekuna ojca. Poprosiłem zaprzyjaźnionego księdza, aby ułatwił mi ponowny wyjazd na oazowe rekolekcje dla przygotowania wewnętrznego. Tym wszystkim, którzy nie znają bliżej tej formy powiem, że jest to opracowany przez ks. Franciszka Blachnickiego sposób wprowadzania "letnich" chrześcijan w osobiste przeżycie wiary i spotkanie z Jezusem. Dwutygodniowe rekolekcje, trochę podobne do harcerskiego obozu, stanowią element rozbudowanego systemu duszpastersko-wychowawczego rozwijanego w Ruchu Światło-Życie, popularnie zwanym "oazą".
Duże było moje zaskoczenie, gdy zagadnięty ks. Piotr Kulbacki zaproponował mi wyjazd w roli nie tylko uczestnika rekolekcji, ale także animatora. Zgodziłem się i wkrótce, dzień przed uruchomieniem oazy, wędrowałem samotnie szlakiem pod Trzema Koronami, aby dojść do wysoko położonej wsi Tylka.
Oaza należała do mniejszych, skupiała nieco ponad trzydzieści osób już ze sobą zżytych. Główna grupa wywodziła się z Koluszek, znanych każdemu pasażerowi PKP. Koluszki to coś w rodzaju portu na równinach. Widzimy je zazwyczaj z okien nocnego pociągu. Grupa, która przyjechała z księdzem Piotrem, była przez niego prowadzona od roku. Stanowili swoistą elitę młodzieży w swoim mieście.
Oaza rozwijała się, mijał dzień za dniem. Pod koniec pierwszego tygodnia postanowiliśmy złożyć wspólnocie propozycję wejścia do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Jest to ruch, którego intencją jest podjęcie przez możliwie największą liczbę osób w ramach dotkniętej problemami alkoholowymi społeczności osobistego postu od alkoholu. ¬Ponieważ zobowiązanie abstynenckie obejmuje też zakaz częstowania alkoholem i jego kupowania, stanowi de facto wezwanie do budowania radykalnie nowej kultury. Członkowie Krucjaty silnie oddziaływują na swoje bliższe otoczenie, inicjując na przykład formy trzeźwych spotkań towarzyskich. Jest ich kilkadziesiąt tysięcy i głównie w tym środowisku krzewi się idea wesel bez alkoholu.
Zazwyczaj oferta przystąpienia do Krucjaty była traktowana dość standardowo. Moderatorzy kreślili obraz zagrożenia alkoholowego narodu, obraz indywidualnych i społecznych strat i krótko wprowadzali w sens teologiczny wyrzeczenia. Tym samym Krucjata zamieniała się w jeszcze jedno abstynenckie stowarzyszenie. Jednak dla księdza Piotra i dla mnie taki sposób składania oferty wyraźnie z czymś się kłócił. Nie czuliśmy się dobrze w "antyalkoholowym getcie". Nawet szczytne cele nie zasługiwały na to, aby wyrzec się radości, twórczości, rozwoju! Nie chcieliśmy prezentować Krucjaty w tonie wyłącznie minorowym, ale po prostu prawdziwie. Ważną rolę odgrywała tu nasza jednomyślność, wsparta obserwacjami energii z jaką młodzi ludzie z Koluszek i Łodzi przeżywali oazę. Jakże tu truć ich dymami zagłady alkoholowej? Być może dlatego dość zgodnie postanowiliśmy wyraźniej podkreślać aspekt osobistej wolności, zawarty w orędziu Krucjaty.
Zbieraliśmy się wtedy w zagrodzie bardzo pobożnych, prostolinijnych ludzi. Podwórze miało kształt czworoboku, było podobne do starosłowiańskiego obejścia z palisadą. Na środku, obok sągów z drewnem ułożonych przy ścianie, stał długi, drewniany stół, dodatkowo zadaszony okapem. Pewnego dnia zatrzymaliśmy grupy i wygłosiłem bardzo osobiste wezwanie do wolności. Nie było w tym orędziu ani słowa o szatańskim pochodzeniu alkoholu. Był za to inny akcent - ponieważ dla dorosłego człowieka niewielka miarka alkoholu może być neutralna, dlatego może się stać przedmiotem wyrzeczenia. Nie pości się dlatego, że coś jest niezdrowe lub niedobre. Post jest zawsze świadectwem odrywania się od rzeczy i przylgnięcia do osób! Od mniej dobrego (rzecz - np. alkohol), do lepszego (osoba). Nie jestem dziś w stanie przytoczyć tej mowy, ale mam wrażenie, że potem przez wiele lat wygłaszałem jej warianty przed mężami stanu, posłami, politykami, wojewodami, zagranicznymi dyplomatami i tysiącami szkolonych przeze mnie osób.
Skutek tej mowy był taki, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, blisko trzy czwarte wspólnoty natychmiast zgłosiło akces do wspomnianego ruchu. Byliśmy zaskoczeni. Rezultat zaskoczył nas intensywnością pragnienia wolności, do którego się odwoływaliśmy. Stworzyło to też nową sytuację. Zazwyczaj na oazie wiele osób dopytuje się o szczegóły abstynencji, podpisuje niemrawo na rok lub dwa. W tym wypadku klimat był dokładnie odwrotny. Ci członkowie wspólnoty, którzy byli już troszkę "zaprzyjaźnieni" z alkoholem i podatni na społeczne naciski w tym kierunku, znaleźli się nagle w sytuacji dla nich niezwykłej - stali się w jednej chwili MNIEJSZOŚCIĄ!
Zbliżał się dzień oazy, w którym podczas uroczystej i starannie celebrowanej liturgii, nazywanej Godziną Świadectwa lub Godziną Odpowiedzialności i Misji, zgromadzeni w amfiteatrze ludzie składać mieli swoje abstynenckie deklaracje. Kto nie widział takiej wielotysięcznej procesji schodzącej po stopniach na zboczu góry i składającej przy śpiewie swoje osobiste decyzje i problemy na ołtarzu, ten niewiele może powiedzieć o liturgii. Ładunek tego nietypowego w Kościele nabożeństwa jest zupełnie wyjątkowy. Wielu zachowuje podjęte zobowiązania na całe życie, traktując je bardzo serio. Dzieje się to na tle wspaniałej górskiej panoramy i jest niezwykle piękne.
Zbliżające się święto wytworzyło rodzaj pozytywnego napięcia - dyskretnie kierowano spojrzenia na tych, którzy się wahali. Być może jakiś niedowarzony duszpasterz zarządziłby pospolite ruszenie i przydusiwszy delikwentów wcisnął ich w Krucjatę gwoli ogólnego zadowolenia. Ale nie ksiądz Piotr. Ten nade wszystko cenił wolność i dojrzewanie. Postanowiliśmy pomóc niezdecydowanym. Rozmawialiśmy na górskich szlakach, w ciszy, w spokoju. Dla mnie był to pierwszy, spontaniczny warsztat indywidualnej pomocy i kontaktu. Przeszkody były rozmaite. Jedna z osób obawiała się, że w szkole zawodowej dostanie gorsze praktyki, jeśli "nie postawi majstrowi". Inna z kolei żyła całkowicie w więzi ze zmarłym ojcem i podejmowała decyzje tylko nad jego grobem. Słuchaliśmy, rozmawialiśmy, wspólnota czekała. Gdyby nie bliskość, dyskrecja, szacunek, szczerość, nadzieja na wspólne dobro - byłoby to czekanie czymś sztucznym i może nieludzkim. Na szczęście, udało się uniknąć złej atmosfery.
Gdy przyszedł dzień wspomnianej liturgii i zebraliśmy się na kilkutysięcznym zgromadzeniu w Krościenku nad Dunajcem, w ostatniej chwili, podczas mszy, niezdecydowane osoby poprosiły o deklaracje i złożyły je na ołtarzu. Radości nie było końca! Zainteresowani płakali i śmiali się na przemian, pozostali podskakiwali lub tańczyli śpiewając. Czekali na znak i znak się stał - byliśmy wszyscy wewnątrz. Wewnątrz obszaru wolności. Było w tym przeżyciu coś z ocalania, z wciągania tonących do ratunkowej tratwy, coś z doświadczenia wspólnego zwycięstwa.
Niedawno, po wielu latach, prowadziliśmy badania w formie wywiadów z uczestnikami tamtych chwil. Zdecydowana większość dzieliła się przekonaniem, że było warto. Bardzo wielu trwa w Krucjacie do dziś. Motywy rezygnacji pozostałych są bardzo ciekawe i rzucają sporo światła na problemy alkoholowe, zwłaszcza rodzinne. Pracujemy uważnie nad tym materiałem, swoistą katamnezą. Wszyscy deklarują uznanie dla swojej ówczesnej decyzji i akceptację dla Krucjaty, nawet mimo oddalenia od jej celów. Deklarują też lepsze radzenie sobie z wieloma problemami życia codziennego.

Doświadczenie II

Wiąże się ono z moim uczestnictwem w ruchu samopomocowym. W połowie lat osiemdziesiątych XX w. włączyłem się w Al-Anon, zanim mój tato wszedł do grupy AA. W jakiś czas później zdecydowaliśmy się zaproponować chętnym udział w spotkaniach typu Alateen. Pamiętam, że podczas jednego ze spotkań oazowych, kilkutysięcznego zgromadzenia w dużym .mieście, wygłosiłem świadectwo osobiste i zgłosiło się kilkanaście osób. Prawie dwa lata prowadziłem grupę. Niestety, nie była to najlepsza praca!
W wyniku tego doświadczenia nauczyłem się raczej jak nie prowadzić grupy, jakich błędów nie popełniać. Nauczyłem się również tego, jak trudno jest zachęcić człowieka z problemem w rodzinie, aby coś robił. Ten opór do dziś mnie zastanawia i dlatego stale pracuję nad poznaniem odpowiedzi na pytanie, co wspomaga proces osiągania wewnętrznej równowagi. Obecnie rysują się nowe perspektywy pomocy w postaci terapii DDA. Więcej wiemy i rozumiemy, ale tamto doświadczenie uczuliło mnie na problemy osób pozornie nie sięgających po pomoc, choć czasami rozpaczliwie jej potrzebujących.

Doświadczenie III

Ma zupełnie nietypowy charakter. Nie jest z gatunku spektakularnych wydarzeń, transowych metamorfoz czy czegoś podobnego. Dokonywało się w ciszy poszukiwań całkiem odległych od profilaktyki.
Mam na myśli własne dojrzewanie filozoficzne, rozwój intelektualny i spotkanie z filozofią św. Tomasza z Akwinu. Najpierw była to zaoczna przyjaźń poprzez lektury z Raissą i Jakubem Maritainami. Potem dalsze poszukiwanie i dotarcie do "swojego" profesora. Jest nim do dziś prof. Mieczysław Gogacz. To on zachęcił mnie do lektury dzieł świętego Tomasza, ale traktowanych bardzo współcześnie. Nie od razu układało się tak dobrze. Początkowo mój kontakt z profesorem nie był najlepszy. Atakowałem mistrza na publicznych wykładach, męczyłem zawiłymi problemami i sofizmatami. W mojej przyrodniczo uformowanej głowie nie mogło się pomieścić to, co głosił - np. trójwarstwowa teoria ciała ludzkiego, którego nie widać! Bzdury, bzdury, bzdury! Dlaczego zatem jeździłem tyle razy z Łodzi do Warszawy na seminarium profesora mimo ukończenia drugich studiów w Łodzi? Obecnie zgłębiam propozycję intelektualną tomizmu konsekwentnego. Teoria ta jest obecna w strukturze programu "Noe", chociaż nie w sposób oczywisty. Dla niejednego takie elementy "Noego" jak centralne zagadnienie więzi między osobami, może wydawać się raczej dziedzictwem Rogersa. Ale tak nie jest...
Część współczesnej humanistyki zagubiła się. Straciła metafizyczną perspektywę i często myli człowieka z sumą jego działań. W miejsce osoby ludzkiej podstawia się jej przypadłości, na przykład płeć lub wiedzę. Dlatego starałem się w programie uwzględnić inną wersję teorii osoby ludzkiej. Dzisiejszy świat nie lubi mądrości i gardzi intelektem. Woli gorączkowo rozglądać się za coraz to nowymi szczegółami, dołączanymi do gigantycznych baz danych. Daje to poczucie mocy i posiadania wiedzy, przy częstym rozmijaniu się z prawdą. Dla mnie samego taka postawa to coś w rodzaju przebytej choroby. Tzw. naukowy sposób myślenia towarzyszył mi dosłownie od dzieciństwa, mimo że nie pochodzę z rodziny z takimi tradycjami. Zaszedłem w nim tak daleko, że w końcu przez jakiś czas poświęcałem się skomplikowanym badaniom białek receptorowych w błonach komórkowych. Szedłem dalej, czując, że oferowane mi możliwości poznawcze są w ramach pozytywistycznego modelu zbyt skromne. Rozpocząłem studia filozoficzne zakończone pracą z etyki na temat etosu rycerskiego. Cenię sobie ten okres, ale to jeszcze nie było to. Dopiero kontakt z klasyczną filozofią, włączenie się w wielki nurt arystotelesowsko-tomistycznej metafizyki, dały mi poczucie oparcia się na solidnej, umysłowej podstawie. Powiadają, że nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria. Metodę pracy, nazwaną programem "Noe", przeznaczoną dla dużych grup młodzieży, rozwinął filozof, a nawet gorzej - metafizyk. Niech to wystarczy...

Źródło: Wojcieszek K., NOE - program profilaktyczny dla młodzieży, Warszawa 1995.




Eleuteria nr 87, 3/2011


początek strony