Alkohol w buszu poprzednia strona

Ks. Zenon Bonecki




Chingombe to wioska, a właściwie misja, która obejmuje obszar buszu w Dolinie Luano, w Zambii. Zamieszkują go plemiona Lala i Ambo, które wywodzą się z plemienia Bemba. Język, którym się posługują, jest językiem Cibemba z domieszką własnych wyrażeń.

Wielu Europejczyków myśli, że tam w buszu przynajmniej nie ma takich problemów, jakie przyniosła cywilizacja. Wszystko przebiega w atmosferze miłości i pokoju, bez zmartwień o dzień jutrzejszy. Ludzie są dobrzy i uczciwi. Tak wyidealizowany obraz może tylko śmieszyć tych, którzy na co dzień mieszkają lub pracują w buszu. Nic bardziej mylnego. W buszu mieszkają ludzie, którzy mają dusze i o te dusze walczy diabeł. Dlatego również tutaj możemy spotkać wielu dobrych i uczciwych ludzi, ale również ludzi zagubionych i zniewolonych. Największym zniewoleniem jest lęk przed innymi. Ludzie boją się jakkolwiek wyróżniać, bo boją się oskarżenia, że są przyczyną jakiegokolwiek zła, które dotyka miejscowych. Z tego lęku również wyrasta mnóstwo innych zniewoleń, takich jak seks, alkohol czy narkotyki. Wiele rodzin cierpi z powodu nadużywania przez mężów i ojców, czasem nawet matek i żon, tzw. bwalwa (czyt. błalła) -miejscowej produkcji piwa robionego z kukurydzy. Niektórzy sięgają po mocny alkohol, coś w rodzaju znanego u nas bimbru, który poważnie wyniszcza organizm. Tak więc, sytuacja mieszkańców naszej doliny nie jest wcale taka kolorowa. Chingombe, jak wiele innych miejsc na świecie, jest polem walki o godność człowieka, mężczyzny i kobiety, o jego prawdziwą wolność. ­Tutaj również niezwykle aktualne jest prorocze spojrzenie sługi Bożego, ks. Franciszka Blachnickiego, który zainspirowany Duchem Świętym zorganizował "front" walki o "świętą ziemię", jaką jest każdy człowiek.
Pozwólcie, że podzielę się z Wami skromnym doświadczeniem "walki" o "ziemię świętą" w afrykańskim buszu, w misji Chingombe. Zanim to jednak uczynię chciałbym wspomnieć o obecnym wśród członków naszej misji "Stowarzyszeniu Pionierów Najświętszego Serca Jezusa całkowitej abstynencji" (The Pioneer Total Abstinence Association of the Sacred Heart - PTAA). To irlandzka organizacja dla niepijących katolików, nazywanych potocznie pionierami. Choć PTAA nie popiera prohibicji, to jednak wymaga od swoich członków całkowitej abstynencji od napojów alkoholowych i zachęca ich do kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa jako pomocy w przezwyciężaniu pokusy picia alkoholu.

Jedną z inicjatyw, którą podjęliśmy, jest piesza pielgrzymka do tworzonego Sanktuarium Matki Bożej w Kabwe. To najbliższe miasto oddalone od nas ponad 200 km. Idea pielgrzymki jest bardzo dobrze znana nam Europejczykom. Tutaj co prawda ludzie pokonują ogromne odległości pieszo, nawet 50 km w ciągu jednego dnia, żeby sprzedać lub kupić jedzenie czy inne towary, jednak pielgrzymowanie w sensie religijnym jest nieznane. Z tego powodu pojawiały się wśród nas, duszpasterzy poważne wątpliwości, czy kontynuować pielgrzymkowe dzieło rozpoczęte dwa lata temu przez ks. Piotra Kołcza, który wyruszył pieszo z pięcioma mężczyznami do wymienionego sanktuarium.
Wątpliwości rozwiało jednak natchnienie, pochodzące jak ufam od Ducha Świętego. Podczas przygotowywania jednego z niedzielnych kazań uświadomiłem sobie, jak wielu członków rodzin w naszej dolinie, szczególnie kobiet i dzieci, cierpi z powodu nadmiernego picia alkoholu. Od tego "duchowego oświecenia" nie miałem wątpliwości, że należy pójść, by przeprosić Boga za tak wiele grzechów i prosić Go, przez wstawiennictwo Najświętszej Dziewicy, o zmianę naszych zachowań. Powiedziałem o tym podczas niedzielnego kazania i odzew był zdumiewający, bo na pielgrzymkę chciało wyruszyć ponad 30 osób. Jednak jedna z naszych sióstr zakonnych, s. Karolina (Zambijka z krwi i kości), zrobiła "małą selekcję" i pozwoliła pójść jedynie osobom, które miały odpowiedni wiek i kondycję do tak ciężkiej wędrówki. Wśród tych osób znalazło się 7 kobiet, jedna z nich z rocznym dzieckiem na plecach, i 14 mężczyzn.
W drogę wyruszyliśmy po mszy świętej w niedzielę 8 sierpnia 2010 r., dźwigając na plecach i głowach podstawowy ekwipunek - koc, sprzęt do gotowania i jedzenie. Zauważyłem, że niektórzy nie mieli nawet koca, a noc w buszu nie była łaskawa, bo temperatura spadała do 13 stopni. Po drodze czekali na nas miejscowi katolicy z przygotowanym posiłkiem, czasem spędzaliśmy noc jedynie w buszowej kaplicy. Ludzie bez "profesjonalnego" sprzętu pokonywali dzielnie trudy codziennego pielgrzymowania, odmawiając koronkę do miłosierdzia Bożego, różaniec, głośno śpiewając. Dystans 200 km pokonaliśmy w sześć dni. Wśród pielgrzymich przygód był najdłuższy pieszy dzień, kiedy to wyruszyliśmy o godzinie trzeciej w nocy, a do oddalonej o ponad 50 km stacji misyjnej dotarliśmy po godzinie 20. Wtedy doceniłem wartość zwykłej wody. Ostatnie dwie godziny wędrówki nie miałem wody, czułem jak tracę siły. Woda używana przez moich czarnych braci była nieprzegotowana i picie jej było dla mnie ryzykowne. Zdesperowany powiedziałem Panu Bogu: "Ty powiedziałeś, że choćby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić" i poprosiłem o wodę jednego z uczestników pielgrzymki. Nie zaszkodziła mi. Po kilku kilometrach znaleźliśmy studnię, więc ugasiłem moje pragnienie i odzyskałem siły do wędrówki.
Pielgrzymka przyniosła owoce znane tylko Bogu. Tylko On wie, czy nasza modlitwa i śpiew, ofiara i rozmowy z napotkanymi ludźmi oraz świadectwo obecności zmienią cokolwiek w naszych "buszowych" realiach. Pielgrzymka dedykowana Panu Bogu odbyła się, wielu ludzi podjęło trud walki o godność innych kobiet i mężczyzn, a to z pewnością nie może zostać niezauważone. Nie wiem czy odbędą się następne pielgrzymki, ale jestem przekonany, że trzeba podejmować walkę o ludzi, za których Jezus przelał swoją bezcenną krew. Ufam, że Duch Święty natchnie wielu do podjęcia trudu przemiany postaw w duchu wiary i ufności w miłosierdzie Boże.
Pamiętając w modlitwie o wszystkich członkach Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, zachęcam Was, nie ustawajcie w tej drodze i módlcie się również za nas, za mężczyzn i kobiety, za młodzież i dzieci z naszej Misji. Przywilejem jest służyć Jezusowi i jego Królestwu, gdziekolwiek się jest. Na koniec chciałbym dodać, że z trzech pracujących w naszej misji misjonarzy, dwóch to członkowie Krucjaty Wyzwolenia Człowieka.




Eleuteria nr 84, 4/2010


początek strony