Czekałam na owoce... poprzednia strona

Eliza




W Krucjacie Wyzwolenia Człowieka jestem od 9 lat, od pięciu lat jako członek. Od początku swój post podejmowałam w intencji moich rodziców, którzy od zawsze nadużywali alkoholu.

Przed podjęciem decyzji o przystąpieniu do dzieła Krucjaty musiałam zadać sobie pytanie, czy nie traktuję tego jako swoistego "talizmanu", który miałby mnie uchronić przed własnym alkoholizmem, który w mojej rodzinie przechodzi z rodziców na dzieci od wielu pokoleń. Doszłam do wniosku, że naprawdę chcę przystąpić do Krucjaty w tych ważnych dla mnie intencjach. Czekałam na owoce, bardzo czekałam. Nie doczekałam owoców tutaj na ziemi, jeśli chodzi o mojego tatę, gdyż jest on już po drugiej stronie życia. Pozostała mama, ze swoją chorobą, która dotykała mnie bardzo mocno. I któregoś dnia - pamiętam jak dziś - po 2,5 roku od podpisania mojej deklaracji członkowskiej, zorientowałam się, że moja mama przestała pić. Na taki owoc musiałam czekać bardzo długo. Moja mama przestała pić i dzisiaj z Bożą pomocą trwa w tym postanowieniu. Warto było trudzić się i czekać cały ten czas, by móc doczekać takiej chwili. Tak bardzo się martwiąc, nie zauważyłam, że owoc przyszedł, że Pan Bóg przyjął moje wyrzeczenie, mój post. Niech będą Mu za to dzięki. I wierzę głęboko, że nadal przyjmuje On moje intencje - za mamę i za tych, w intencji których podpisałam deklarację Krucjaty.

Tak sobie też myślę, że Krucjata w moim życiu jest dziełem, którego ja sama nie potrafię do końca ogarnąć, przeniknąć moim myśleniem. Zazwyczaj jest tak, że najpierw jest myśl, a potem czyn. Z Krucjatą jest odwrotnie. Najpierw zrodził się konkretny czyn - dar abstynencji, a teraz dopiero rodzą się myśli - o działaniu Boga, o przemianie człowieka, o mojej wolności itp.

Jednocześnie widzę, że Krucjata Wyzwolenia Człowieka to coś, co dzieje się nie moją mocą. Gdyby nie dar od Pana Boga, to nie byłabym w stanie wytrwać ani jednego dnia. Gdyby nie Jego Moc, nie Jego działanie, to ja nic bym sama nie zrobiła. Widzę więc, że całe to dzieło nie jest "moje". To mnie uczy, że Bóg ma wszystko w swoim ręku - całe nasze zmagania, nasze wysiłki, nasze trudy, nasze intencje i pragnienia, a także wszelkie ich owoce i czas, w którym te owoce przychodzą. Dlatego wszystkie je pozostawiam Jemu - niech będzie tak, jak On tego chce.




Eleuteria nr 83, 3/2010


początek strony