Jestem ojcem - mądre rodzicielstwo poprzednia strona

Krzysztof Wojcieszek

Szanowni Państwo, jesteśmy rodzicami i wszystkim nam zależy na dobru naszych dzieci [1]. Jednak w obecnych czasach dorośli czują się zagubieni, a wychowanie staje się niemałym wyzwaniem. Bezradność rodziców objawia się w szczególności wobec zagrożeń, na które narażeni są młodzi ludzie. Wielu zatem - Państwo na pewno też - zadaje sobie pytanie, co zrobić, aby mieć dobry kontakt ze swoim dzieckiem, żeby uchronić je od niebezpieczeństw, a jednocześnie nie ograniczać go i pozwolić na własny rozwój. Jako praktyk i teoretyk chcę się podzielić z Państwem pewnymi uwagami, które mogą pomóc w odpowiedzi na postawione pytania.

ROZPOZNANIA WSTĘPNE

Niestety, dla wielu dzisiejszych rodziców troska o dziecko ogranicza się do tego, żeby teraz dobrze się uczyło, a potem znalazło sobie dobrą pracę, zapewniającą jako taki byt. Ale co z tego, że dziecko będzie miało dobre stopnie, jeśli w tym czasie zacznie na przykład brać narkotyki, czy pić alkohol. Co z tego, że zarobi szybko jakieś pieniądze, jeśli popadnie w tarapaty, chociażby takie jak ryzykowny seks. Otóż wszystkie te zachowania, nazywane zachowaniami dysfunkcyjnymi, czyhają tuż za progiem życia naszych dzieci. I czasem nawet już są wewnątrz, a my, rodzice, możemy o tym nie wiedzieć. Średnio upływa ponad dwa lata od momentu, gdy dziecko zaczęło brać, do chwili, gdy rodzice się zorientowali. To jest bardzo ważne, dlatego, że te dwa lata mogą już w zupełności wystarczyć do tego, żeby dziecko się uzależniło. Nie od razu uzależnia się od narkotyków, ponieważ często jest to po prostu eksperymentowanie i nawet biorąc nie wszyscy się uzależniają, to zależy od różnych czynników. Ale te dwa lata są na wagę złota. Oczywiście rodzic, który jest uważny, może, tak jak tu ktoś powiedział, następnego dnia zorientować się, że coś jest nie tak. Ale przecież my jesteśmy zabieganymi, zapracowanymi rodzicami i nawet gdybyśmy chcieli tę uwagę skoncentrować, nie zawsze możemy. Potem w życiu wychodzi tak, jak wychodzi.
Przyjmijmy, że są takie trzy miejsca, w których młody człowiek może wypić pierwszy raz alkohol lub zetknąć się z substancją psychoaktywną. Jedno to będzie dom rodzinny, drugie - szkoła, trzecie - jakiekolwiek inne miejsce, knajpa, park itp. W którym z tych miejsc najczęściej nastolatek upija się po raz pierwszy? Według badań, ponad 60% nastolatków stwierdza, że pierwsze kontakty z alkoholem miało w domu i działo się to albo za wiedzą rodziców, albo też bez tej wiedzy, np. przez sięgnięcie do barku rodziców. Napoje wyskokowe przechowujemy w miejscach, do których dotarcie nie jest żadnym problemem dla naszych latorośli. Zdarza się też często, że rodzice zezwalają na to. Istnieją różne teorie na ten temat. Zbadali to Szwedzi, którzy stwierdzili, że dzieci, które przeszły domową inicjację za wiedzą i zgodą rodziców, w większej części nadużywają alkoholu. Rodzice mieli nadzieję, że jeśli w ich obecności dziecko zacznie używać alkoholu, wtedy rozumnie uzbroją je przeciw różnym nadużyciom. Tymczasem ono odebrało to jako sygnał, że można i potem z tego korzystało. Mówię o tym dlatego, ponieważ wśród specjalistów jest taka opinia, potwierdzona badaniami, że istnieje gradacja dysfunkcji: jeżeli dziecko zacznie się zapoznawać z alkoholem mniej procentowym, to potem chętniej i szybciej sięga po tytoń. Następnym krokiem są tzw. lekkie narkotyki, które wcale nie muszą być takie lekkie, ale zwykle użytkownicy tak je rozumieją, np. haszysz - pochodna konopi indyjskich. Potem otwiera się furtka i rośnie prawdopodobieństwo, że dziecko weźmie coś mocniejszego, bo to "lekkie" już nie wystarczy. Taka jest opinia specjalistów. Dlatego bardzo błędnym jest przekonanie rodziców, że "niech już lepiej pije to piwo, jeśli miałoby brać narkotyki". Otóż, jeśli pije je w nieodpowiednim czasie, będąc niepełnoletnim, to jego szanse na zetknięcie z narkotykiem rosną, ponieważ zarówno narkotyki, jak i alkohol to substancje psychoaktywne. Terapeuci w Stanach Zjednoczonych, w swojej pracy profilaktycznej, w ogóle nie przyjmują rozróżnienia tych dwóch używek, określając je jednym pojęciem - drugs. Jedno i drugie jest dla młodych ludzi nielegalne, złe. Różnica jest tylko taka, że narkotyk jest w Polsce nielegalny również dla dorosłych, natomiast sprzedaż alkoholu i tytoniu młodym ludziom jest zabroniona. Zgodnie z ustawą tytoniową, dziecko nie może kupić swobodnie w kiosku papierosów. Choć to, czy tak jest w praktyce, podlega dyskusji.

ZACHOWANIA RYZYKOWNE (DYSFUNKCYJNE)

Warszawa nie jest z punktu widzenia dziecka bezpiecznym miejscem. To oczywiście nie znaczy, że zaraz zostanie porwane w najbliższej bramie, czy coś w tym rodzaju, chodzi o co innego. Nastolatek ma w tym mieście duże szanse podjęcia tzw. ryzykownych zachowań. Co kryje się pod tym pojęciem? Są to takie zachowania, które dziecko podejmuje najczęściej w okresie dojrzewania, choć może to nastąpić i wcześniej, i później. A w okresie dojrzewania dzieje się tak dlatego, ponieważ dziecko w tym czasie określa swoją tożsamość i ma potrzebę zdystansowania się wobec rodziców, odsunięcia się od nich; i to jest normalne. Dojrzewanie jest tym czasem w rozwoju człowieka, w którym dokonuje się określenie własnej tożsamości. Rodzic dziwi się czasem, jak to się dzieje, że kiedyś to dziecko się do mnie przytulało, a teraz trzaska drzwiami, gdzieś wychodzi, nie mówiąc nic o tym. A ono szuka, jest jak poszukiwacz na Saharze, trzyma kompas w ręku i pyta: "Gdzie jest tutaj ta studnia, oaza? Może na wschód, a może na zachód?", i zapuszcza się w tych kierunkach, próbuje, także z tego względu, że nie do końca dowierza dorosłym. Oni mówią: "Nie rób tego, bo to szkodzi". A dziecko słyszy: "Nie rób tego, co ja robię, rób to, co ja mówię". Wtedy zastanawia się: "Jak to? Jeśli byłoby to takie groźne i niedobre, wtedy moi rodzice, wujek Stasiek, nauczyciel nie robiliby tego, a oni to robią. Widocznie to jest taka zmyłka ze strony dorosłych i może właśnie trzeba tego spróbować?". Ma więc do dyspozycji cały wachlarz różnych zachowań i może, przykładowo, całkowicie zlekceważyć sobie naukę, wpaść na pomysł, że owszem było do tego zachęcane, ale to nie jest najlepszy sposób na życie, bo są łatwiejsze drogi do zdobycia pieniędzy i nie trzeba przemęczać się nauką. Znam wielu młodych ludzi, którzy wpadają na taki pomysł w tym wieku, mówiąc: "Po co się męczyć, tylko frajer się męczy". To jest właśnie zachowanie ryzykowne, mimo, iż nic się wtedy nie robi. Siedzi sobie ktoś taki na lekcji, albo nie siedzi, i nic nie robi, jak ten baca, którego pytali: "Baco, co robicie?" "No siedzę i myślę", "A jak nie myślicie?", "To sobie tylko siedzę". No i oni tak sobie siedzą. Co jeszcze należy do zachowań ryzykownych? Różne formy przemocy. To nie musi być od razu bójka, na początek może cięte słowo, obmowa, zdystansowanie się od kolegi, ale w końcu dochodzi do tego, że na przykład niszczy się toaletę, pisze się coś na murze, rozbija się znak drogowy, a w końcu i czyjąś twarz, jeśli napatoczy się w niewłaściwym czasie. Tu przypomina mi się bardzo znana historia, która tak naprawdę powtarza się w wielu miastach, kiedy dwóch piętnastolatków z Nowej Huty wyruszyło "na łowy" po Krakowie. Nudzili się, nie mieli pomysłu, co zrobić z czasem i wymyślili, że pójdą na miasto, wypiją sobie, a potem kogoś pobiją. No i faktycznie, wędrowali od sklepu do sklepu i choć mieli tego dna pecha, ponieważ trafili na kilku uczciwych sprzedawców, którzy nie sprzedali im piwa, bo jednak za młodo wyglądali, to w siódmym, czy ósmym punkcie otrzymali w końcu piwo, napili się do woli i zadowoleni z tego wyszli na ulicę. Traf chciał, że akurat na rowerze jechał Michał Łysek, student matematyki, stypendysta Oxfordu. Nie spodobał się im, więc przewrócili go, zbili, skopali. Michał, nie odzyskując przytomności, zmarł w szpitalu. Takich historii Warszawa też zna bardzo dużo. A zaczyna się właśnie od namazania na murze swojego znaku rozpoznawczego, że ja tu rządzę i coś napisałem, kończy się zaś często jakąś bójką.
Inna kategoria tych zachowań, to ryzykowny seks. Bardzo cenię życie seksualne człowieka, jest ono bardzo piękne, ale wiem także, że jest to działanie, które może nieść za sobą ryzyko; zwłaszcza, jeśli robi to młody człowiek, absolutnie przy tym nie uważając, ponieważ nie widzi takiej potrzeby. Te zachowania mogą polegać na niechcianym kontakcie, co zdarza się często dziewczętom, kiedy idą na jakąś imprezę, wypiją dwa piwa i nie wiedzą potem za bardzo, co się dzieje. Chłopcom zdarza się czasem wziąć udział w gwałcie. Dochodzi też do takich sytuacji, jakie znamy z zachodnich filmów. Był taki film "Kids" ("Dzieciaki"). Rzecz działa się w Nowym Jorku, wśród rówieśników Państwa dzieci. Jeden z chłopców szczególnie chętnie "rozdziewiczał" koleżanki, nie informując ich jednak o tym, że jest zakażony wirusem HIV. Robił to zupełnie spokojnie i świadomie. W dzisiejszych czasach przestało to być fantazją. W Warszawie znajdą Państwo kręgi młodych ludzi, którzy żyją dokładnie tak samo, jak ich rówieśnicy w Nowym Jorku.
Inne zachowania ryzykowne, którym przeciw­działaniem się zajmuję, to te wiążące się z substancjami psychoaktywnymi, czyli używaniem alkoholu, tytoniu, leków i innych. Polska była niedawno na pierwszym miejscu w Europie, jeśli chodzi o używanie leków przez nieletnie dziewczęta. Naśladując swoje mamy, otwierały one domowe apteczki i wszystko, co się dało, spożywały garściami, tak jakby to były narkotyki. Teraz przestało już być problemem dotarcie do substancji, które są nielegalne, do narkotyków. Według badań z ostatniego roku, co drugi warszawski nastolatek mówił, że podczas imprezy towarzyskiej, w której brał udział, częstowano go narkotykiem. Taka okazja zdarzyła mu się co najmniej raz w ciągu roku, przy czym tych, którzy się poczęstowali było 23%, czyli co czwarty młody człowiek. Oczywiście to jest eksperyment, nic nie musi się jeszcze w związku z tym stać, ale może, bo to otwiera drogę. Jeżeli nałożą się także inne czynniki, jak środowisko, rodzina, rozmaite podatności, to od tego eksperymentu jest już bardzo krótka droga do uzależnienia. Także tytoń jest fatalnym nawykiem i ma on dziesięć tysięcy razy większą siłę uzależniającą niż alkohol. Nikotyna uzależnia znacznie szybciej, stąd mamy w kraju pięć milionów ludzi uzależnionych od nikotyny. Ten nałóg skraca życie średnio o dziesięć lat, czyli jeżeli ktoś teraz ma lat szesnaście i teraz nauczy się palić, to jego życie będzie krótsze o dziesięć lat. Generalnie, wszystkie zachowania, o których mówię, wiążą się w wiązkę zachowań dysfunkcyjnych. Młodzi ludzie spełniają tu przysłowie, że "nieszczęścia chodzą seriami"; nie parami, a właśnie seriami, jak jedno, to i drugie, i trzecie. Można powiedzieć, że jeśli wykryjemy jedno takie zachowanie, to prawdopodobieństwo, że są i pozostałe, jest wysokie, graniczące nawet z pewnością. W każdej grupie, w każdej klasie gromadzi się pewna liczba osób, które mają więcej tych zachowań; nazywamy je grupą ryzyka. W przeciętnej klasie gimnazjalnej wynosi ona około 20%, czyli co piąty uczeń pod pewnym względem kwalifikuje się do niej. Jest to wprawdzie mniejszość, ale i tak dość znaczna, a poza tym, potrafi bardzo często narzucić swój rytm życiu klasowemu. Jest to oczywiście bardzo kłopotliwe dla nauczycieli. Są szkoły, środowiska, kierunki zawodowe, gdzie następuje gromadzenie się tych osób. I może być tak, że zbiera się jakaś klasa i nagle większość reprezentuje zachowania, które są dysfunkcyjne, nadające się właściwie do leczenia, które jest nota bene bardzo trudne i nie rokuje zbyt dobrych rezultatów. W związku z tym, można zadać pytanie, jak jest w tutejszej szkole? Wprawdzie nie widziałem jeszcze tych dwóch przeprowadzonych diagnoz, ale spodziewam się, że ze względu na charakter szkoły, techniczny, z dużą przewagą chłopców, może nie być zbyt dobrze. Wie o tym więcej pedagog czy psycholog szkolny, który zna codzienne trudności pojawiające się w klasach. Dla niego obrazki telewizyjne, jak te z Torunia, są codziennym chlebem, on musi rozwiązywać mnóstwo takich spraw każdego dnia. Zdziwilibyście się Państwo, jak bardzo dużo.

ZADANIA RODZICÓW

Z tego, co dotychczas powiedziałem, wyłania się dość czarny obraz. Ale jest w nim jeden bardzo jasny punkt. Jaki? Kto Państwa zdaniem ma największy wpływ na bezpieczeństwo dzieci od strony tych ryzykownych zachowań wszystkich razem wziętych? Kto ma największy wpływ? Kto może tu najwięcej zdziałać? Pedagog jest w bardzo szczególnej sytuacji, bo na przykład w takiej szkole to pewnie jeden czy półtora etatu, uczniów zaś jest kilkuset; a wiadomo, że najlepiej pracuje się w indywidualnym kontakcie. Taki pedagog powinien więc usiąść i non stop rozmawiać ze wszystkimi, a dyrektor podsyłałby mu hurtem tych "kłopotliwych". Tak mógłby spędzić w szko­le cały dzień i pewnie by mu czasu na to nie starczyło. Natomiast przewaga rodzica jest taka, że jest z tym dzieckiem od początku jego życia, jest osobą, której w żadnej mierze nie da się zastąpić. Chcę to mocno podkreślić - jest osobą "absolutnie niezastępowalną". Gdy małe dzieci pozbawione są kontaktu z rodzicami, wpadają w chorobę sierocą, kiwają się, nie chcą jeść, pogrążają się w melancholii i mogą nawet umrzeć, bo to jest bardzo poważne schorzenie, które z trudem się leczy. Pytanie jest bardzo poważne: co robić? Przecież każdy rodzic chce być tutaj aktywny, chce mieć wpływ na to, co się dzieje z dzieckiem. Bardzo dużo czytam na ten temat i dzielę się tą wiedzą z Państwem, bo niesłychanie mnie to interesuje - z dwóch powodów. Jeden to taki, że sam jestem rodzicem trójki dzieci, mam trzy dorastające panny w domu, które wraz z żoną wychowuję i to jest dla mnie pytanie praktyczne. Ale jest też teoretyczne, ponieważ specjalizuję się w tym, czytam, piszę na ten temat. Jakie są więc zadania rodziców? Po pierwsze, rodzic musi pamiętać, że w dalszym ciągu bardzo dużo może, co czasem nie przychodzi mu do głowy. Moja znajoma opowiadała mi o takiej sytuacji. Kiedyś, wracając z zakupów, zobaczyła pod blokiem swoich sąsiadów spacerujących wokół budynku. Był to chłodny wieczór, więc zapytała ich, co robią tu o tej porze, a oni mówią: "Musieliśmy wyjść, bo nasz mały ma imprezę". Mały miał wtedy jedenaście lat, "impreza" to były urodziny i rodzice uznali za stosowne, że aby nie psuć atmosfery, po prostu wybiorą się na spacer wokół bloku i udostępnią dziecku wolną chatę. Ponieważ moja znajoma jest psychologiem, złapała się za głowę, odłożyła zakupy i na miejscu zrobiła wykład, z którego wynikało, że absolutnie muszą jak najszybciej wrócić do tego domu, a po drugie naruszają prawo, zostawiając w tym wieku dziecko samo, bez opieki. Pogoniła z powrotem tych sąsiadów i dobrze zrobiła, bo tam zaczęły się dziać już różne dziwne rzeczy. Dlaczego o tym opowiadam, bo był to przykład rodziców, którzy nie wierzą we własne siły, w swoją moc sprawczą. Pod wpływem obserwacji tego, co się dzieje z dzieckiem w okresie dorastania, rodzice tracą wiarę w tę moc, mówiąc "przecież to jest już prawie dorosły człowiek, ma prawo decydować o sobie". Dziecko czasem też tak mówi, tak się zachowuje, nie chce kontaktu. Jak kiedyś dało się zabrać do cioci na imieniny, to teraz się nie daje, tylko idzie własnymi ścieżkami. Owszem, ma prawo do tego samodzielnego rozwoju, ale nawet jak trzaska drzwiami, milczy, czy coś tam się innego dzieje, to cały czas patrzy w Państwa stronę. Psychologowie ze zdumieniem odkryli, że kiedy pytali dzieci, kto jest dla nich znaczącą osobą, mówiły o swoich rodzicach. Niedawno byłem na wykładzie pani profesor psychologii rozwojowej z Ameryki, która przyjechała do Polski w ramach pewnej konferencji. Opowiedziała ona fascynującą historię. Otóż w jej stanie było takie prawo, które umożliwiało dziewczynkom, np. dwunasto-, trzynastoletnim, zwrócenie się do szkolnej pielęgniarki w sprawie przerwania ciąży. I zgodnie z prawem amerykańskim miała ona spalić wszystkie papiery, nic nie mówić rodzicom i umożliwić dziecku ten właśnie krok. To był straszny obowiązek i rodzice od dawna się przeciwko temu buntowali. Zrobili to w końcu tak skutecznie, że wymogli na legislaturze stanowej zmianę tego prawa, w ten sposób, że rodzic obecnie musi być informowany o tym, co się dzieje. Co się stało potem? Wszyscy ze zdumieniem stwierdzili, że w tym stanie raptownie spadła liczba ciąż nastolatek. Pytano więc: "Czyście zrobili jakąś serię programów profilaktycznych?", "No nie, od lat stosujemy te same i one były bezskuteczne", "Zorganizowaliście coś innego, jakąś agencję, która by to badała, ścigała?", "Nie", "No to co się stało?". Sam przepis, który pozwalał na to, że rodzice dowiedzą się o wszystkim, działał niesłychanie prewencyjnie, znacznie mocniej niż wyspecjalizowane działania prowadzone przez doktorów, psychologów. Był to empiryczny wynik, który wszyscy ze zdumieniem i radością przyjęli, mówiąc: "Nie przypuszczaliśmy, że opinia rodzicielska może mieć taką moc sprawczą!". Zatem pierwszym, co należy do Państwa zadań, to uwierzyć ponownie we własne siły. Oczywiście nie należy tego robić opresyjnie wobec dziecka, nadużywając swojej pozycji i autorytetu. Znanych mi jest kilka przypadków, gdy dziecko popełniło ojco-, czy matkobójstwo tylko z tego powodu, że rodzic był bardzo restrykcyjny, wszystkiego pilnował, śledził itd. Kończyło się to uderzeniem siekierą w głowę podczas snu - na przykład w Nowej Hucie czy w Łodzi. Takie rzeczy zdarzają się co jakiś czas. Ważnym jest zatem, by tej swojej funkcji nie pełnić dyktatorsko, tylko tak "po królewsku". Król ma to do siebie, że nie rozkazuje w sposób bezmyślny, przypomina dowódcę, który podaje rozkazy możliwe do spełnienia, rozsądne. Ten rozsądek trzeba zachowywać, a przede wszystkim należy wiedzieć, że jest się dla dziecka latarnią, ostoją i wyznacznikiem wszystkich jego działań. To jest najważniejsza osoba, żadna inna nie może z nią konkurować.
Przed dwoma laty byłem na zakończeniu konkursu "Kto jest moim autorytetem", który zorganizowały różne agendy z całego kraju. Młodzi ludzie pisali wypracowania. Okazało się, że głównym autorytetem jest Jan Paweł II, na czwartym miejscu była księżna Diana, Arnold Schwarzenegger już na jedenastym. Wymieniano różnych ludzi, ale Papież pojawił się na pierwszym miejscu. Dlaczego? Ja też pracuję z młodymi ludźmi, więc uczę się od Ojca Świętego i uważnie słucham, jak do nich mówi. A On stawia wymagania. Na Westerplatte wołał do młodych: Każdy ma w życiu swoje Westerplatte, które bronić trzeba do ostatniej kropli! Każdy z was ma swoje Westerplatte, żadne życie nie jest marne. Mówi słowa bardzo stanowcze, żadnego pobłażania. Ale kim On jest? Jest Ojcem! To jest pragnienie ojca, rodzica. Dlaczego świat poważał Matkę Teresę z Kalkuty? Bo widział w niej obraz macierzyństwa, które pochyla się nad każdym życiem, na śmietniku wygrzebuje spod śmieci zostawione niemowlę i podpiera starca umierającego na ulicy. To był obraz matczyny. Matka Teresa bardzo szybko dostała się na ołtarze, wszyscy ją szanowali, nawet ci, którzy jej nie lubili i uważali za szkodliwą. Wszyscy widzieli w niej matkę, dlatego dano jej Nagrodę Nobla i powiedziano: "Ty jesteś autorytetem". Skromna zakonnica, która kiedyś uczyła geografii w Indiach, nagle dostaje nagrodę pokojową, ponieważ ludzie potrzebują w życiu rodziców. Papież jest tak wiarygodny, ponieważ sprawuje ojcowską pieczę nad ludźmi, młodymi też. Zwłaszcza młodzi to wyczuwają, bo bardzo potrzebują rodziców, jak kania dżdżu. Przeprowadzono badanie, pytając dzieci: "Do kogo zwróciłbyś się, mając poważny problem?". Ich wynik jest bardzo smutny. 60% polskich dzieci odpowiedziało, że "do nikogo". Nie mam do kogo się zwrócić, muszę z tym radzić sobie sam, bo po pierwsze nikt mi nie pomoże, najwyżej wykorzysta, po drugie - do nikogo nie mam zaufania. Prawie 40% stwierdziło, że zwróciłoby się do mamy. Nie ma jak u mamy, biegnie się pod matczyne skrzydła, szczególnie jak jest bieda, i słusznie. Dobrze, że jest taka osoba, która przyjmuje pod te skrzydła. Do ojca zwróciłoby się 6%, to bardzo mało. Ci tatusiowie okazali się mało komunikatywni. Trochę jest z tym związana męska natura, bo jako mężczyźni nie jesteśmy zbyt wylewni. Nie zachęca to może do jakiś kontaktów, ale swoją drogą, to także wiele mówi o poziomie kontaktu, obecności poszczególnych ludzi, aktorów tej sceny rodzinnej. Więcej procent pozytywnych odpowiedzi niż ojcowie uzyskali rówieśnicy, no ale co taki rówieśnik może doradzić w kłopocie? On sam jest tak samo mądry i niewiele pomoże. Tak samo autorytetem nie są pedagodzy, księża, naukowcy, itp. Tak więc, to badanie wykazało, że rodzice mają wpływ na swoje dzieci. Jeszcze inne badania pokazywały, że nawet jakby dziecko nie poszło do rodzica, to jednak chciałoby mieć takiego, do którego mogłoby pójść. Jesteście więc Państwo bardzo wpływowymi ludźmi i w to trzeba uwierzyć, w tę moc, nawet, jeśli tak od razu tego nie widać, bo to nie zawsze się ujawni. Dziecko może robić dużo, żeby tak się stało, ponieważ ma ono takie zadanie rozwojowe, że musi zacząć swoje życie. Nie może pokazać, że jest we wszystkim zależne od rodziców, musi samo odciąć pępowinę, choć tak naprawdę wcale tego nie robi, przynajmniej do momentu, dopóki nie będzie mieć własnych dzieci, a niektórzy mówią, że jeszcze dalej. W naszym życiu wszyscy jesteśmy w pewnym sensie zależni od rodziców i tak ma być, to jest Państwa siła.
Ktoś tutaj bardzo rozumnie mówił o obecności, o czasie. Kiedyś ze zdumieniem przeczytałem tekst naukowy, z którego wynikało, że istnieje korelacja między liczbą wspólnie spożytych kolacji z rodzicami a poprawnym zachowaniem. Krótko mówiąc, im częściej dziecko miało okazję z rodzicami zjeść kolację, tym rzadziej przejawiało zachowania dysfunkcyjne. Wydawałoby się, że trzeba jakiś specjalnych rozmów, takich, do których powinien przygotowywać psycholog. Czemu nie. Są takie treningi wychowawcze, które uczą rodziców rozmawiania z własnymi dziećmi i mogą one pojawić się także w tej szkole, ale tu nie o to chodzi, chodzi o wspólnie spędzony czas. Ktoś dziś pięknie mówił o rozmowie, to bardzo ważna rzecz, bo słowo ma swoją wagę w takich kontaktach. Jeśli jednak będzie to tylko wspólne łowienie ryb, przy którym zwykle się milczy i patrzy w spławiki, to też fantastycznie. Wspólnie spędzony czas to bardzo ważna rzecz, o której trzeba pamiętać.
Jest też taka delikatna sprawa wyznaczania granic dziecku. Czy rodzice mają prawo takiemu dorastającemu dziecku wyznaczać granice: to ci wolno, tego nie wolno? Otóż mają prawo to zrobić. Ważne jest tylko, aby sprawdzić, czy dziecko zrozumiało "dlaczego", czy nie było to powiedziane takim tonem i w takich okolicznościach, że ma ono poczucia krzywdy, niesprawiedliwości. Jeśli natomiast będzie to przekazane tak, że dziecko będzie miało jasność, co do tego, że miłość dyktuje to ograniczenie, to spróbuje zastosować się do tego. Istotnym jest, żeby odczuwało ono, iż te granice są.
Literatura psychologiczna opisuje ciekawy przypadek. Pewna mama miała bardzo uciążliwego brzdąca, po prostu "potwora" (czasem zdarzają się takie maluchy, przy których nawet Kevin wysiada). Ten brzdąc był niesłychanie uciążliwy, robił niespodziewane akcje w sklepie, zachowywał się dokładnie odwrotnie niż mama oczekiwała. Tam, gdzie trzeba było siedzieć cicho (np. w teatrzyku), wrzeszczał; tam gdzie trzeba było stać, biegał itd. Zdesperowana, na skraju wyczerpania nerwowego mama, poszła po poradę do psychologa. Następnego dnia zabrała malca do supermarketu na zakupy. W pewnym momencie chłopczyk mówi: "A ja się rozbiorę!", a mama ze spokojem odpowiada: "No to rozbierz się". Dziecko poszło za przyzwoleniem, zdjęło ubranko i stanęło z gołym siusiakiem. Mama pozbierała ładnie wszystko w kostkę, zapakowała, wzięła go za rękę i kontynuowała zakupy. Dziecko się zdziwiło, ludzie zaczęli oglądać. W pewnym momencie dziecko zaczęło płakać: "Ja chcę się ubrać!". Mama wyciągnęła więc ubranie i pozwoliła mu się ubrać. Tak samo było z jedzeniem i z innymi sprawami. Po tygodniu takich ćwiczeń dziecko stało się bardzo posłuszne. O co tu chodziło? Ów terapeuta wyjaśnił, że maluch był po prostu w skrajnym lęku. Dlaczego? Bo dziecko musi mieć granice, tak jak ściany w pokoju, a ono znajdowało się w jakiejś ogromnej przestrzeni: co chciało, to robiło. Nie miało gdzie się oprzeć i okazało się, że poczucie leku, które z tego wynikało, było ogromne. Udało się nam kiedyś w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą skłonić sprzedawców, żeby nie sprzedawali alkoholu w dzień wagarowicza. Wcześniej w tym dniu pijani młodzi ludzie robili w mieście wiele przerażających rzeczy. Dwa tysiące pijanej młodzieży było dużym problemem. Jeden z takich młodzieńców, który nie dostał wówczas alkoholu, przyszedł do nas (mieliśmy punkt konsultacyjny na rynku, przy studni) i powiedział tak: "To chyba jest wasza sprawka, że nam nie sprzedają.", "Tak, myśmy ich namówili. Jeśli jesteś niepełnoletni, to ci nie sprzedali", "To bardzo dobrze" - mówi - "bo wiecie co, nikt dotąd się tym nie interesował, to nie obchodziło starych, nie obchodziło nauczycieli, nie obchodziło nikogo, najmniej tego sprzedawcę, a tu pierwszy raz mi się zdarza, że ktoś się w ogóle zainteresował moim życiem". Granice wyznaczone młodemu człowiekowi są więc bardzo potrzebne.
Dawanie własnego przykładu. Jako rodzic biję się w piersi, to nie jest proste, ale musimy pamiętać, że dawanie własnego przykładu wchodzi w skład naszego rodzicielstwa. Najpierw sprawa tego, co o różnych zachowaniach mówimy, sądzimy, myślimy. Na przykład, rodzic pali. Jeśli jest zadowolony, puszcza sobie dymek, nabył jakiś świetny tytoń, to zupełnie inaczej to wygląda, gdy mówi: "No tak, jako student się nauczyłem, teraz bym to rzucił, ale jest mi ciężko", zupełnie inaczej. Chodzi o to, by nie wartościować dodatnio swoim słowem, opiniami, wskazówkami działań, które są niepoprawne. To jest pierwsze zadanie rodzicielskie. Musimy się czasami ugryźć w język z tą oceną, niekoniecznie wyrażoną słowem, także gestem, uśmiechem, akceptacją. Druga rzecz, trudniejsza, to próba zmodyfikowania swojego zachowania. Niestety, wchodzi to w skład powołania rodzicielskiego. Trzeba pracować nad sobą, jeśli chcemy oddziaływać na dzieci. Bardzo złe jest upijanie się, branie kilogramami leków, picie ogromnej ilości kawy czy palenie tytoniu, dlatego że dziecko widzi, iż problemy życiowe rozwiązuje się przez używanie pewnych substancji. Mówi wtedy: "Dobrze, to ja znam lepsze substancje, które dają mocniejszy odlot niż te, których używają starzy, tak jak lepiej umiem obsłużyć komórkę czy komputer. Oni piją dziesięć kaw dziennie, a ja znam takich, że kieliszeczek wypije i już jest dobrze". I tu chemicznie, farmakologicznie będzie miało rację. W związku z tym przed rodzicem zawsze stoi postulat, który mówi tak: tu w tych sprawach nie możesz być spontanicznym i jeśli możesz, to staraj się bardzo jasno zachęcać dziecko do powściągliwości w tej dziedzinie. Nie stawiaj się jako wzór dobrego postępowania, jeżeli nim nie jesteś. Mów wyraźnie: to jest moja słabość, chciałbym z tego zrezygnować, chciałbym to zrobić lepiej. Nie jest prawdą, że będąc rodzicem, trzeba zostać dozgonnym abstynentem, ale na pewno nie można być w tych sprawach frywolnym, całkowicie spontanicznym, robić to, co się chce. Dziecko to natychmiast zauważy i powie tak: "To starzy sobie nie nakładają wędzideł, a ja mam sobie nakładać, a z jakiej racji?". To poważna sprawa. Gorzej, jeżeli w tym przypadku rodzice nie są spójni, mama bardzo by chciała, a tata niekoniecznie. Można jednak przemówić do takiego taty, to nie jest niemożliwe. Ale nawet jak jedno z rodziców zachowuje tu poprawne ustosunkowanie do różnych zachowań, wyraźnie mówi o tym, że te substancje nie są lekarstwem na wszystko, wtedy okazuje się, że takie wskazanie podwyższa bezpieczeństwo dziecka. Oczywistym jest także to, że przede wszystkim dobrze jest być przyjacielem swojego dziecka.

CZYNNIKI CHRONIĄCE DZIECKO

Na koniec naszego spotkania chcę opowiedzieć o tym, co według badań, chroni dziecko. W Stanach Zjednoczonych istnieje poważny zespół naukowy, który zajmuje się tym od dwudziestu lat. Profesor Howkins i jego współpracownicy zbadali bardzo dokładnie, co takiego w życiu dziecka je chroni, a co powiększa ryzyko. Jeśli chodzi o tę drugą kwestię, to czynnikami podwyższającymi ryzyko są: dostępność substancji, zły przykład, urazy w dzieciństwie, samotność, konflikty rodziców, pozytywne oczekiwania budzone przez reklamę, naśladownictwo rówieśników i jeszcze wiele innych, znanych powszechnie. Razem około dwudziestu. Najbardziej zaskakujące było natomiast to, co zgodnie z badaniami, chroni dzieci. Wyróżniono pięć obszarów. Pierwszy z nich to silna więź z rodzicami, obszar zasadniczy. Druga rzecz - zainteresowanie nauką szkolną; to już leży po stronie szkoły, jak organizuje proces dydaktyczny, żeby wciągnąć dziecko w jego własny rozwoju, to jest sztuka, nie wszystkie środowiska to potrafią. Trzeci czynnik, trochę zaskakujący, to doświadczenie religijne jakie ma dziecko, więź z Bogiem, więź ze wspólnotą. Badano różne wspólnoty: muzułmanów, buddystów, chrześcijan i okazywało się to bardzo silnym czynnikiem. Wymiar religijny okazuje się być bardzo ważny. Czwarte to była więź z szerszą wspólnotą, powiedzielibyśmy z plemieniem, narodem, rodziną, rodem, która wyrażała się w tym, iż dziecko szanowało jakąś tradycję, normy, autorytety. Wyrazem tego czwartego czynnika jest patriotyzm, bardzo teraz niemodny, ale ważny. Piąty obszar stanowi konstruktywna grupa rówieśnicza, konstruktywny krąg - np. kółko modelarskie, zespół muzyczny. To są czynniki, które w życiu każdego człowieka bardzo mocno działają, a na pierwszym miejscu, według badań, znajduje się silna więź z rodzicami, nawet jeśli mają jakieś wady, dysfunkcje. Ta więź jest zasadniczą sprawą i nie bójmy się jej budować. Starajmy się o to wszelkimi możliwymi siłami, jakie rozsądek i uczucia rodzicielskie nam podpowiadają.
Pięknie jest wyuczyć mówienia kogoś "nie", ale na tym nie można poprzestać, bo jak się robi tylko trening asertywności, to taki piętnastolatek może zrobić tak: zwykle wynosił mamie kosz ze śmieciami, aż któregoś wieczoru po zajęciach mówi "nie wyniosę, bo mnie nauczyli, że mam do tego prawo". Musi on więc wiedzieć, że ma też prawo powiedzieć "tak" w pewnych sprawach, że ma prawo być sobą. Musi wiedzieć w ogóle, co jest cenne w życiu. To wszystko staramy się proponować i takie zajęcia z młodzieżą przeprowadzajmy, ale z bardzo wielu badań wynika, że bez wsparcia rodziców rozmywają się i jest to praca stracona. Nie przynoszą żadnego efektu nawet bardzo dobrze zaprojektowane programy, jeśli są, że tak powiem, "obcięte" w domu rodzicielskim.
Dziękuję Państwu za uwagę i życzę dobrego i mądrego rodzicielstwa.

[1] Wykład dla rodziców i nauczycieli wygłoszony w Zespole Szkół Elektronicznych i Licealnych w Warszawie (2004 r.), spisany z taśmy magnetofonowej.

Eleuteria nr 61, styczeń - marzec 2005

początek strony