Szanowni Państwo, jesteśmy rodzicami i
wszystkim nam zależy na dobru naszych dzieci [1]. Jednak w obecnych
czasach dorośli czują się zagubieni, a wychowanie staje się niemałym
wyzwaniem. Bezradność rodziców objawia się w
szczególności wobec zagrożeń, na które narażeni są młodzi
ludzie. Wielu zatem - Państwo na pewno też - zadaje sobie pytanie, co
zrobić, aby mieć dobry kontakt ze swoim dzieckiem, żeby uchronić je od
niebezpieczeństw, a jednocześnie nie ograniczać go i pozwolić na własny
rozwój. Jako praktyk i teoretyk chcę się podzielić z Państwem
pewnymi uwagami, które mogą pomóc w odpowiedzi na
postawione pytania.
ROZPOZNANIA WSTĘPNE
Niestety, dla wielu dzisiejszych rodziców troska o dziecko
ogranicza się do tego, żeby teraz dobrze się uczyło, a potem znalazło
sobie dobrą pracę, zapewniającą jako taki byt. Ale co z tego, że
dziecko będzie miało dobre stopnie, jeśli w tym czasie zacznie na
przykład brać narkotyki, czy pić alkohol. Co z tego, że zarobi szybko
jakieś pieniądze, jeśli popadnie w tarapaty, chociażby takie jak
ryzykowny seks. Otóż wszystkie te zachowania, nazywane
zachowaniami dysfunkcyjnymi, czyhają tuż za progiem życia naszych
dzieci. I czasem nawet już są wewnątrz, a my, rodzice, możemy o tym nie
wiedzieć. Średnio upływa ponad dwa lata od momentu, gdy dziecko zaczęło
brać, do chwili, gdy rodzice się zorientowali. To jest bardzo ważne,
dlatego, że te dwa lata mogą już w zupełności wystarczyć do tego, żeby
dziecko się uzależniło. Nie od razu uzależnia się od narkotyków,
ponieważ często jest to po prostu eksperymentowanie i nawet biorąc nie
wszyscy się uzależniają, to zależy od różnych czynników.
Ale te dwa lata są na wagę złota. Oczywiście rodzic, który jest
uważny, może, tak jak tu ktoś powiedział, następnego dnia zorientować
się, że coś jest nie tak. Ale przecież my jesteśmy zabieganymi,
zapracowanymi rodzicami i nawet gdybyśmy chcieli tę uwagę
skoncentrować, nie zawsze możemy. Potem w życiu wychodzi tak, jak
wychodzi.
Przyjmijmy, że są takie trzy miejsca, w których młody człowiek
może wypić pierwszy raz alkohol lub zetknąć się z substancją
psychoaktywną. Jedno to będzie dom rodzinny, drugie - szkoła, trzecie -
jakiekolwiek inne miejsce, knajpa, park itp. W którym z tych
miejsc najczęściej nastolatek upija się po raz pierwszy? Według badań,
ponad 60% nastolatków stwierdza, że pierwsze kontakty z
alkoholem miało w domu i działo się to albo za wiedzą rodziców,
albo też bez tej wiedzy, np. przez sięgnięcie do barku rodziców.
Napoje wyskokowe przechowujemy w miejscach, do których dotarcie
nie jest żadnym problemem dla naszych latorośli. Zdarza się też często,
że rodzice zezwalają na to. Istnieją różne teorie na ten temat.
Zbadali to Szwedzi, którzy stwierdzili, że dzieci, które
przeszły domową inicjację za wiedzą i zgodą rodziców, w większej
części nadużywają alkoholu. Rodzice mieli nadzieję, że jeśli w ich
obecności dziecko zacznie używać alkoholu, wtedy rozumnie uzbroją je
przeciw różnym nadużyciom. Tymczasem ono odebrało to jako
sygnał, że można i potem z tego korzystało. Mówię o tym dlatego,
ponieważ wśród specjalistów jest taka opinia,
potwierdzona badaniami, że istnieje gradacja dysfunkcji: jeżeli dziecko
zacznie się zapoznawać z alkoholem mniej procentowym, to potem chętniej
i szybciej sięga po tytoń. Następnym krokiem są tzw. lekkie narkotyki,
które wcale nie muszą być takie lekkie, ale zwykle użytkownicy
tak je rozumieją, np. haszysz - pochodna konopi indyjskich. Potem
otwiera się furtka i rośnie prawdopodobieństwo, że dziecko weźmie coś
mocniejszego, bo to "lekkie" już nie wystarczy. Taka jest opinia
specjalistów. Dlatego bardzo błędnym jest przekonanie
rodziców, że "niech już lepiej pije to piwo, jeśli miałoby brać
narkotyki". Otóż, jeśli pije je w nieodpowiednim czasie, będąc
niepełnoletnim, to jego szanse na zetknięcie z narkotykiem rosną,
ponieważ zarówno narkotyki, jak i alkohol to substancje
psychoaktywne. Terapeuci w Stanach Zjednoczonych, w swojej pracy
profilaktycznej, w ogóle nie przyjmują rozróżnienia tych
dwóch używek, określając je jednym pojęciem - drugs. Jedno i
drugie jest dla młodych ludzi nielegalne, złe. Różnica jest
tylko taka, że narkotyk jest w Polsce nielegalny również dla
dorosłych, natomiast sprzedaż alkoholu i tytoniu młodym ludziom jest
zabroniona. Zgodnie z ustawą tytoniową, dziecko nie może kupić
swobodnie w kiosku papierosów. Choć to, czy tak jest w praktyce,
podlega dyskusji.
ZACHOWANIA RYZYKOWNE
(DYSFUNKCYJNE)
Warszawa nie jest z punktu widzenia dziecka bezpiecznym miejscem. To
oczywiście nie znaczy, że zaraz zostanie porwane w najbliższej bramie,
czy coś w tym rodzaju, chodzi o co innego. Nastolatek ma w tym mieście
duże szanse podjęcia tzw. ryzykownych zachowań. Co kryje się pod tym
pojęciem? Są to takie zachowania, które dziecko podejmuje
najczęściej w okresie dojrzewania, choć może to nastąpić i wcześniej, i
później. A w okresie dojrzewania dzieje się tak dlatego,
ponieważ dziecko w tym czasie określa swoją tożsamość i ma potrzebę
zdystansowania się wobec rodziców, odsunięcia się od nich; i to
jest normalne. Dojrzewanie jest tym czasem w rozwoju człowieka, w
którym dokonuje się określenie własnej tożsamości. Rodzic dziwi
się czasem, jak to się dzieje, że kiedyś to dziecko się do mnie
przytulało, a teraz trzaska drzwiami, gdzieś wychodzi, nie
mówiąc nic o tym. A ono szuka, jest jak poszukiwacz na Saharze,
trzyma kompas w ręku i pyta: "Gdzie jest tutaj ta studnia, oaza? Może
na wschód, a może na zachód?", i zapuszcza się w tych
kierunkach, próbuje, także z tego względu, że nie do końca
dowierza dorosłym. Oni mówią: "Nie rób tego, bo to
szkodzi". A dziecko słyszy: "Nie rób tego, co ja robię,
rób to, co ja mówię". Wtedy zastanawia się: "Jak to?
Jeśli byłoby to takie groźne i niedobre, wtedy moi rodzice, wujek
Stasiek, nauczyciel nie robiliby tego, a oni to robią. Widocznie to
jest taka zmyłka ze strony dorosłych i może właśnie trzeba tego
spróbować?". Ma więc do dyspozycji cały wachlarz różnych
zachowań i może, przykładowo, całkowicie zlekceważyć sobie naukę, wpaść
na pomysł, że owszem było do tego zachęcane, ale to nie jest najlepszy
sposób na życie, bo są łatwiejsze drogi do zdobycia pieniędzy i
nie trzeba przemęczać się nauką. Znam wielu młodych ludzi,
którzy wpadają na taki pomysł w tym wieku, mówiąc: "Po co
się męczyć, tylko frajer się męczy". To jest właśnie zachowanie
ryzykowne, mimo, iż nic się wtedy nie robi. Siedzi sobie ktoś taki na
lekcji, albo nie siedzi, i nic nie robi, jak ten baca, którego
pytali: "Baco, co robicie?" "No siedzę i myślę", "A jak nie myślicie?",
"To sobie tylko siedzę". No i oni tak sobie siedzą. Co jeszcze należy
do zachowań ryzykownych? Różne formy przemocy. To nie musi być
od razu bójka, na początek może cięte słowo, obmowa,
zdystansowanie się od kolegi, ale w końcu dochodzi do tego, że na
przykład niszczy się toaletę, pisze się coś na murze, rozbija się znak
drogowy, a w końcu i czyjąś twarz, jeśli napatoczy się w niewłaściwym
czasie. Tu przypomina mi się bardzo znana historia, która tak
naprawdę powtarza się w wielu miastach, kiedy dwóch
piętnastolatków z Nowej Huty wyruszyło "na łowy" po Krakowie.
Nudzili się, nie mieli pomysłu, co zrobić z czasem i wymyślili, że
pójdą na miasto, wypiją sobie, a potem kogoś pobiją. No i
faktycznie, wędrowali od sklepu do sklepu i choć mieli tego dna pecha,
ponieważ trafili na kilku uczciwych sprzedawców, którzy
nie sprzedali im piwa, bo jednak za młodo wyglądali, to w
siódmym, czy ósmym punkcie otrzymali w końcu piwo, napili
się do woli i zadowoleni z tego wyszli na ulicę. Traf chciał, że akurat
na rowerze jechał Michał Łysek, student matematyki, stypendysta
Oxfordu. Nie spodobał się im, więc przewrócili go, zbili,
skopali. Michał, nie odzyskując przytomności, zmarł w szpitalu. Takich
historii Warszawa też zna bardzo dużo. A zaczyna się właśnie od
namazania na murze swojego znaku rozpoznawczego, że ja tu rządzę i coś
napisałem, kończy się zaś często jakąś bójką.
Inna kategoria tych zachowań, to ryzykowny seks. Bardzo cenię życie
seksualne człowieka, jest ono bardzo piękne, ale wiem także, że jest to
działanie, które może nieść za sobą ryzyko; zwłaszcza, jeśli
robi to młody człowiek, absolutnie przy tym nie uważając, ponieważ nie
widzi takiej potrzeby. Te zachowania mogą polegać na niechcianym
kontakcie, co zdarza się często dziewczętom, kiedy idą na jakąś
imprezę, wypiją dwa piwa i nie wiedzą potem za bardzo, co się dzieje.
Chłopcom zdarza się czasem wziąć udział w gwałcie. Dochodzi też do
takich sytuacji, jakie znamy z zachodnich filmów. Był taki film
"Kids" ("Dzieciaki"). Rzecz działa się w Nowym Jorku, wśród
rówieśników Państwa dzieci. Jeden z chłopców
szczególnie chętnie "rozdziewiczał" koleżanki, nie informując
ich jednak o tym, że jest zakażony wirusem HIV. Robił to zupełnie
spokojnie i świadomie. W dzisiejszych czasach przestało to być
fantazją. W Warszawie znajdą Państwo kręgi młodych ludzi, którzy
żyją dokładnie tak samo, jak ich rówieśnicy w Nowym Jorku.
Inne zachowania ryzykowne, którym przeciwdziałaniem się
zajmuję, to te wiążące się z substancjami psychoaktywnymi, czyli
używaniem alkoholu, tytoniu, leków i innych. Polska była
niedawno na pierwszym miejscu w Europie, jeśli chodzi o używanie
leków przez nieletnie dziewczęta. Naśladując swoje mamy,
otwierały one domowe apteczki i wszystko, co się dało, spożywały
garściami, tak jakby to były narkotyki. Teraz przestało już być
problemem dotarcie do substancji, które są nielegalne, do
narkotyków. Według badań z ostatniego roku, co drugi warszawski
nastolatek mówił, że podczas imprezy towarzyskiej, w
której brał udział, częstowano go narkotykiem. Taka okazja
zdarzyła mu się co najmniej raz w ciągu roku, przy czym tych,
którzy się poczęstowali było 23%, czyli co czwarty młody
człowiek. Oczywiście to jest eksperyment, nic nie musi się jeszcze w
związku z tym stać, ale może, bo to otwiera drogę. Jeżeli nałożą się
także inne czynniki, jak środowisko, rodzina, rozmaite podatności, to
od tego eksperymentu jest już bardzo krótka droga do
uzależnienia. Także tytoń jest fatalnym nawykiem i ma on dziesięć
tysięcy razy większą siłę uzależniającą niż alkohol. Nikotyna uzależnia
znacznie szybciej, stąd mamy w kraju pięć milionów ludzi
uzależnionych od nikotyny. Ten nałóg skraca życie średnio o
dziesięć lat, czyli jeżeli ktoś teraz ma lat szesnaście i teraz nauczy
się palić, to jego życie będzie krótsze o dziesięć lat.
Generalnie, wszystkie zachowania, o których mówię, wiążą
się w wiązkę zachowań dysfunkcyjnych. Młodzi ludzie spełniają tu
przysłowie, że "nieszczęścia chodzą seriami"; nie parami, a właśnie
seriami, jak jedno, to i drugie, i trzecie. Można powiedzieć, że jeśli
wykryjemy jedno takie zachowanie, to prawdopodobieństwo, że są i
pozostałe, jest wysokie, graniczące nawet z pewnością. W każdej grupie,
w każdej klasie gromadzi się pewna liczba osób, które
mają więcej tych zachowań; nazywamy je grupą ryzyka. W przeciętnej
klasie gimnazjalnej wynosi ona około 20%, czyli co piąty uczeń pod
pewnym względem kwalifikuje się do niej. Jest to wprawdzie mniejszość,
ale i tak dość znaczna, a poza tym, potrafi bardzo często narzucić
swój rytm życiu klasowemu. Jest to oczywiście bardzo kłopotliwe
dla nauczycieli. Są szkoły, środowiska, kierunki zawodowe, gdzie
następuje gromadzenie się tych osób. I może być tak, że zbiera
się jakaś klasa i nagle większość reprezentuje zachowania, które
są dysfunkcyjne, nadające się właściwie do leczenia, które jest
nota bene bardzo trudne i nie rokuje zbyt dobrych rezultatów. W
związku z tym, można zadać pytanie, jak jest w tutejszej szkole?
Wprawdzie nie widziałem jeszcze tych dwóch przeprowadzonych
diagnoz, ale spodziewam się, że ze względu na charakter szkoły,
techniczny, z dużą przewagą chłopców, może nie być zbyt dobrze.
Wie o tym więcej pedagog czy psycholog szkolny, który zna
codzienne trudności pojawiające się w klasach. Dla niego obrazki
telewizyjne, jak te z Torunia, są codziennym chlebem, on musi
rozwiązywać mnóstwo takich spraw każdego dnia. Zdziwilibyście
się Państwo, jak bardzo dużo.
ZADANIA RODZICÓW
Z tego, co dotychczas powiedziałem, wyłania się dość czarny obraz. Ale
jest w nim jeden bardzo jasny punkt. Jaki? Kto Państwa zdaniem ma
największy wpływ na bezpieczeństwo dzieci od strony tych ryzykownych
zachowań wszystkich razem wziętych? Kto ma największy wpływ? Kto może
tu najwięcej zdziałać? Pedagog jest w bardzo szczególnej
sytuacji, bo na przykład w takiej szkole to pewnie jeden czy
półtora etatu, uczniów zaś jest kilkuset; a wiadomo, że
najlepiej pracuje się w indywidualnym kontakcie. Taki pedagog powinien
więc usiąść i non stop rozmawiać ze wszystkimi, a dyrektor podsyłałby
mu hurtem tych "kłopotliwych". Tak mógłby spędzić w szkole
cały dzień i pewnie by mu czasu na to nie starczyło. Natomiast przewaga
rodzica jest taka, że jest z tym dzieckiem od początku jego życia, jest
osobą, której w żadnej mierze nie da się zastąpić. Chcę to mocno
podkreślić - jest osobą "absolutnie niezastępowalną". Gdy małe dzieci
pozbawione są kontaktu z rodzicami, wpadają w chorobę sierocą, kiwają
się, nie chcą jeść, pogrążają się w melancholii i mogą nawet umrzeć, bo
to jest bardzo poważne schorzenie, które z trudem się leczy.
Pytanie jest bardzo poważne: co robić? Przecież każdy rodzic chce być
tutaj aktywny, chce mieć wpływ na to, co się dzieje z dzieckiem. Bardzo
dużo czytam na ten temat i dzielę się tą wiedzą z Państwem, bo
niesłychanie mnie to interesuje - z dwóch powodów. Jeden
to taki, że sam jestem rodzicem trójki dzieci, mam trzy
dorastające panny w domu, które wraz z żoną wychowuję i to jest
dla mnie pytanie praktyczne. Ale jest też teoretyczne, ponieważ
specjalizuję się w tym, czytam, piszę na ten temat. Jakie są więc
zadania rodziców? Po pierwsze, rodzic musi pamiętać, że w
dalszym ciągu bardzo dużo może, co czasem nie przychodzi mu do głowy.
Moja znajoma opowiadała mi o takiej sytuacji. Kiedyś, wracając z
zakupów, zobaczyła pod blokiem swoich sąsiadów
spacerujących wokół budynku. Był to chłodny wieczór, więc
zapytała ich, co robią tu o tej porze, a oni mówią: "Musieliśmy
wyjść, bo nasz mały ma imprezę". Mały miał wtedy jedenaście lat,
"impreza" to były urodziny i rodzice uznali za stosowne, że aby nie
psuć atmosfery, po prostu wybiorą się na spacer wokół bloku i
udostępnią dziecku wolną chatę. Ponieważ moja znajoma jest
psychologiem, złapała się za głowę, odłożyła zakupy i na miejscu
zrobiła wykład, z którego wynikało, że absolutnie muszą jak
najszybciej wrócić do tego domu, a po drugie naruszają prawo,
zostawiając w tym wieku dziecko samo, bez opieki. Pogoniła z powrotem
tych sąsiadów i dobrze zrobiła, bo tam zaczęły się dziać już
różne dziwne rzeczy. Dlaczego o tym opowiadam, bo był to
przykład rodziców, którzy nie wierzą we własne siły, w
swoją moc sprawczą. Pod wpływem obserwacji tego, co się dzieje z
dzieckiem w okresie dorastania, rodzice tracą wiarę w tę moc,
mówiąc "przecież to jest już prawie dorosły człowiek, ma prawo
decydować o sobie". Dziecko czasem też tak mówi, tak się
zachowuje, nie chce kontaktu. Jak kiedyś dało się zabrać do cioci na
imieniny, to teraz się nie daje, tylko idzie własnymi ścieżkami.
Owszem, ma prawo do tego samodzielnego rozwoju, ale nawet jak trzaska
drzwiami, milczy, czy coś tam się innego dzieje, to cały czas patrzy w
Państwa stronę. Psychologowie ze zdumieniem odkryli, że kiedy pytali
dzieci, kto jest dla nich znaczącą osobą, mówiły o swoich
rodzicach. Niedawno byłem na wykładzie pani profesor psychologii
rozwojowej z Ameryki, która przyjechała do Polski w ramach
pewnej konferencji. Opowiedziała ona fascynującą historię. Otóż
w jej stanie było takie prawo, które umożliwiało dziewczynkom,
np. dwunasto-, trzynastoletnim, zwrócenie się do szkolnej
pielęgniarki w sprawie przerwania ciąży. I zgodnie z prawem
amerykańskim miała ona spalić wszystkie papiery, nic nie mówić
rodzicom i umożliwić dziecku ten właśnie krok. To był straszny
obowiązek i rodzice od dawna się przeciwko temu buntowali. Zrobili to w
końcu tak skutecznie, że wymogli na legislaturze stanowej zmianę tego
prawa, w ten sposób, że rodzic obecnie musi być informowany o
tym, co się dzieje. Co się stało potem? Wszyscy ze zdumieniem
stwierdzili, że w tym stanie raptownie spadła liczba ciąż nastolatek.
Pytano więc: "Czyście zrobili jakąś serię programów
profilaktycznych?", "No nie, od lat stosujemy te same i one były
bezskuteczne", "Zorganizowaliście coś innego, jakąś agencję,
która by to badała, ścigała?", "Nie", "No to co się stało?". Sam
przepis, który pozwalał na to, że rodzice dowiedzą się o
wszystkim, działał niesłychanie prewencyjnie, znacznie mocniej niż
wyspecjalizowane działania prowadzone przez doktorów,
psychologów. Był to empiryczny wynik, który wszyscy ze
zdumieniem i radością przyjęli, mówiąc: "Nie przypuszczaliśmy,
że opinia rodzicielska może mieć taką moc sprawczą!". Zatem pierwszym,
co należy do Państwa zadań, to uwierzyć ponownie we własne siły.
Oczywiście nie należy tego robić opresyjnie wobec dziecka, nadużywając
swojej pozycji i autorytetu. Znanych mi jest kilka przypadków,
gdy dziecko popełniło ojco-, czy matkobójstwo tylko z tego
powodu, że rodzic był bardzo restrykcyjny, wszystkiego pilnował,
śledził itd. Kończyło się to uderzeniem siekierą w głowę podczas snu -
na przykład w Nowej Hucie czy w Łodzi. Takie rzeczy zdarzają się co
jakiś czas. Ważnym jest zatem, by tej swojej funkcji nie pełnić
dyktatorsko, tylko tak "po królewsku". Król ma to do
siebie, że nie rozkazuje w sposób bezmyślny, przypomina
dowódcę, który podaje rozkazy możliwe do spełnienia,
rozsądne. Ten rozsądek trzeba zachowywać, a przede wszystkim należy
wiedzieć, że jest się dla dziecka latarnią, ostoją i wyznacznikiem
wszystkich jego działań. To jest najważniejsza osoba, żadna inna nie
może z nią konkurować.
Przed dwoma laty byłem na zakończeniu konkursu "Kto jest moim
autorytetem", który zorganizowały różne agendy z całego
kraju. Młodzi ludzie pisali wypracowania. Okazało się, że
głównym autorytetem jest Jan Paweł II, na czwartym miejscu była
księżna Diana, Arnold Schwarzenegger już na jedenastym. Wymieniano
różnych ludzi, ale Papież pojawił się na pierwszym miejscu.
Dlaczego? Ja też pracuję z młodymi ludźmi, więc uczę się od Ojca
Świętego i uważnie słucham, jak do nich mówi. A On stawia
wymagania. Na Westerplatte wołał do młodych: Każdy ma w życiu swoje
Westerplatte, które bronić trzeba do ostatniej kropli! Każdy z
was ma swoje Westerplatte, żadne życie nie jest marne. Mówi
słowa bardzo stanowcze, żadnego pobłażania. Ale kim On jest? Jest
Ojcem! To jest pragnienie ojca, rodzica. Dlaczego świat poważał Matkę
Teresę z Kalkuty? Bo widział w niej obraz macierzyństwa, które
pochyla się nad każdym życiem, na śmietniku wygrzebuje spod śmieci
zostawione niemowlę i podpiera starca umierającego na ulicy. To był
obraz matczyny. Matka Teresa bardzo szybko dostała się na ołtarze,
wszyscy ją szanowali, nawet ci, którzy jej nie lubili i uważali
za szkodliwą. Wszyscy widzieli w niej matkę, dlatego dano jej Nagrodę
Nobla i powiedziano: "Ty jesteś autorytetem". Skromna zakonnica,
która kiedyś uczyła geografii w Indiach, nagle dostaje nagrodę
pokojową, ponieważ ludzie potrzebują w życiu rodziców. Papież
jest tak wiarygodny, ponieważ sprawuje ojcowską pieczę nad ludźmi,
młodymi też. Zwłaszcza młodzi to wyczuwają, bo bardzo potrzebują
rodziców, jak kania dżdżu. Przeprowadzono badanie, pytając
dzieci: "Do kogo zwróciłbyś się, mając poważny problem?". Ich
wynik jest bardzo smutny. 60% polskich dzieci odpowiedziało, że "do
nikogo". Nie mam do kogo się zwrócić, muszę z tym radzić sobie
sam, bo po pierwsze nikt mi nie pomoże, najwyżej wykorzysta, po drugie
- do nikogo nie mam zaufania. Prawie 40% stwierdziło, że
zwróciłoby się do mamy. Nie ma jak u mamy, biegnie się pod
matczyne skrzydła, szczególnie jak jest bieda, i słusznie.
Dobrze, że jest taka osoba, która przyjmuje pod te skrzydła. Do
ojca zwróciłoby się 6%, to bardzo mało. Ci tatusiowie okazali
się mało komunikatywni. Trochę jest z tym związana męska natura, bo
jako mężczyźni nie jesteśmy zbyt wylewni. Nie zachęca to może do jakiś
kontaktów, ale swoją drogą, to także wiele mówi o
poziomie kontaktu, obecności poszczególnych ludzi,
aktorów tej sceny rodzinnej. Więcej procent pozytywnych
odpowiedzi niż ojcowie uzyskali rówieśnicy, no ale co taki
rówieśnik może doradzić w kłopocie? On sam jest tak samo mądry i
niewiele pomoże. Tak samo autorytetem nie są pedagodzy, księża,
naukowcy, itp. Tak więc, to badanie wykazało, że rodzice mają wpływ na
swoje dzieci. Jeszcze inne badania pokazywały, że nawet jakby dziecko
nie poszło do rodzica, to jednak chciałoby mieć takiego, do
którego mogłoby pójść. Jesteście więc Państwo bardzo
wpływowymi ludźmi i w to trzeba uwierzyć, w tę moc, nawet, jeśli tak od
razu tego nie widać, bo to nie zawsze się ujawni. Dziecko może robić
dużo, żeby tak się stało, ponieważ ma ono takie zadanie rozwojowe, że
musi zacząć swoje życie. Nie może pokazać, że jest we wszystkim zależne
od rodziców, musi samo odciąć pępowinę, choć tak naprawdę wcale
tego nie robi, przynajmniej do momentu, dopóki nie będzie mieć
własnych dzieci, a niektórzy mówią, że jeszcze dalej. W
naszym życiu wszyscy jesteśmy w pewnym sensie zależni od
rodziców i tak ma być, to jest Państwa siła.
Ktoś tutaj bardzo rozumnie mówił o obecności, o czasie. Kiedyś
ze zdumieniem przeczytałem tekst naukowy, z którego wynikało, że
istnieje korelacja między liczbą wspólnie spożytych kolacji z
rodzicami a poprawnym zachowaniem. Krótko mówiąc, im
częściej dziecko miało okazję z rodzicami zjeść kolację, tym rzadziej
przejawiało zachowania dysfunkcyjne. Wydawałoby się, że trzeba jakiś
specjalnych rozmów, takich, do których powinien
przygotowywać psycholog. Czemu nie. Są takie treningi wychowawcze,
które uczą rodziców rozmawiania z własnymi dziećmi i mogą
one pojawić się także w tej szkole, ale tu nie o to chodzi, chodzi o
wspólnie spędzony czas. Ktoś dziś pięknie mówił o
rozmowie, to bardzo ważna rzecz, bo słowo ma swoją wagę w takich
kontaktach. Jeśli jednak będzie to tylko wspólne łowienie ryb,
przy którym zwykle się milczy i patrzy w spławiki, to też
fantastycznie. Wspólnie spędzony czas to bardzo ważna rzecz, o
której trzeba pamiętać.
Jest też taka delikatna sprawa wyznaczania granic dziecku. Czy rodzice
mają prawo takiemu dorastającemu dziecku wyznaczać granice: to ci
wolno, tego nie wolno? Otóż mają prawo to zrobić. Ważne jest
tylko, aby sprawdzić, czy dziecko zrozumiało "dlaczego", czy nie było
to powiedziane takim tonem i w takich okolicznościach, że ma ono
poczucia krzywdy, niesprawiedliwości. Jeśli natomiast będzie to
przekazane tak, że dziecko będzie miało jasność, co do tego, że miłość
dyktuje to ograniczenie, to spróbuje zastosować się do tego.
Istotnym jest, żeby odczuwało ono, iż te granice są.
Literatura psychologiczna opisuje ciekawy przypadek. Pewna mama miała
bardzo uciążliwego brzdąca, po prostu "potwora" (czasem zdarzają się
takie maluchy, przy których nawet Kevin wysiada). Ten brzdąc był
niesłychanie uciążliwy, robił niespodziewane akcje w sklepie,
zachowywał się dokładnie odwrotnie niż mama oczekiwała. Tam, gdzie
trzeba było siedzieć cicho (np. w teatrzyku), wrzeszczał; tam gdzie
trzeba było stać, biegał itd. Zdesperowana, na skraju wyczerpania
nerwowego mama, poszła po poradę do psychologa. Następnego dnia zabrała
malca do supermarketu na zakupy. W pewnym momencie chłopczyk
mówi: "A ja się rozbiorę!", a mama ze spokojem odpowiada: "No to
rozbierz się". Dziecko poszło za przyzwoleniem, zdjęło ubranko i
stanęło z gołym siusiakiem. Mama pozbierała ładnie wszystko w kostkę,
zapakowała, wzięła go za rękę i kontynuowała zakupy. Dziecko się
zdziwiło, ludzie zaczęli oglądać. W pewnym momencie dziecko zaczęło
płakać: "Ja chcę się ubrać!". Mama wyciągnęła więc ubranie i pozwoliła
mu się ubrać. Tak samo było z jedzeniem i z innymi sprawami. Po
tygodniu takich ćwiczeń dziecko stało się bardzo posłuszne. O co tu
chodziło? Ów terapeuta wyjaśnił, że maluch był po prostu w
skrajnym lęku. Dlaczego? Bo dziecko musi mieć granice, tak jak ściany w
pokoju, a ono znajdowało się w jakiejś ogromnej przestrzeni: co
chciało, to robiło. Nie miało gdzie się oprzeć i okazało się, że
poczucie leku, które z tego wynikało, było ogromne. Udało się
nam kiedyś w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą skłonić sprzedawców,
żeby nie sprzedawali alkoholu w dzień wagarowicza. Wcześniej w tym dniu
pijani młodzi ludzie robili w mieście wiele przerażających rzeczy. Dwa
tysiące pijanej młodzieży było dużym problemem. Jeden z takich
młodzieńców, który nie dostał wówczas alkoholu,
przyszedł do nas (mieliśmy punkt konsultacyjny na rynku, przy studni) i
powiedział tak: "To chyba jest wasza sprawka, że nam nie sprzedają.",
"Tak, myśmy ich namówili. Jeśli jesteś niepełnoletni, to ci nie
sprzedali", "To bardzo dobrze" - mówi - "bo wiecie co, nikt
dotąd się tym nie interesował, to nie obchodziło starych, nie
obchodziło nauczycieli, nie obchodziło nikogo, najmniej tego
sprzedawcę, a tu pierwszy raz mi się zdarza, że ktoś się w ogóle
zainteresował moim życiem". Granice wyznaczone młodemu człowiekowi są
więc bardzo potrzebne.
Dawanie własnego przykładu. Jako rodzic biję się w piersi, to nie jest
proste, ale musimy pamiętać, że dawanie własnego przykładu wchodzi w
skład naszego rodzicielstwa. Najpierw sprawa tego, co o różnych
zachowaniach mówimy, sądzimy, myślimy. Na przykład, rodzic pali.
Jeśli jest zadowolony, puszcza sobie dymek, nabył jakiś świetny tytoń,
to zupełnie inaczej to wygląda, gdy mówi: "No tak, jako student
się nauczyłem, teraz bym to rzucił, ale jest mi ciężko", zupełnie
inaczej. Chodzi o to, by nie wartościować dodatnio swoim słowem,
opiniami, wskazówkami działań, które są niepoprawne. To
jest pierwsze zadanie rodzicielskie. Musimy się czasami ugryźć w język
z tą oceną, niekoniecznie wyrażoną słowem, także gestem, uśmiechem,
akceptacją. Druga rzecz, trudniejsza, to próba zmodyfikowania
swojego zachowania. Niestety, wchodzi to w skład powołania
rodzicielskiego. Trzeba pracować nad sobą, jeśli chcemy oddziaływać na
dzieci. Bardzo złe jest upijanie się, branie kilogramami leków,
picie ogromnej ilości kawy czy palenie tytoniu, dlatego że dziecko
widzi, iż problemy życiowe rozwiązuje się przez używanie pewnych
substancji. Mówi wtedy: "Dobrze, to ja znam lepsze substancje,
które dają mocniejszy odlot niż te, których używają
starzy, tak jak lepiej umiem obsłużyć komórkę czy komputer. Oni
piją dziesięć kaw dziennie, a ja znam takich, że kieliszeczek wypije i
już jest dobrze". I tu chemicznie, farmakologicznie będzie miało rację.
W związku z tym przed rodzicem zawsze stoi postulat, który
mówi tak: tu w tych sprawach nie możesz być spontanicznym i
jeśli możesz, to staraj się bardzo jasno zachęcać dziecko do
powściągliwości w tej dziedzinie. Nie stawiaj się jako wzór
dobrego postępowania, jeżeli nim nie jesteś. Mów wyraźnie: to
jest moja słabość, chciałbym z tego zrezygnować, chciałbym to zrobić
lepiej. Nie jest prawdą, że będąc rodzicem, trzeba zostać dozgonnym
abstynentem, ale na pewno nie można być w tych sprawach frywolnym,
całkowicie spontanicznym, robić to, co się chce. Dziecko to natychmiast
zauważy i powie tak: "To starzy sobie nie nakładają wędzideł, a ja mam
sobie nakładać, a z jakiej racji?". To poważna sprawa. Gorzej, jeżeli w
tym przypadku rodzice nie są spójni, mama bardzo by chciała, a
tata niekoniecznie. Można jednak przemówić do takiego taty, to
nie jest niemożliwe. Ale nawet jak jedno z rodziców zachowuje tu
poprawne ustosunkowanie do różnych zachowań, wyraźnie
mówi o tym, że te substancje nie są lekarstwem na wszystko,
wtedy okazuje się, że takie wskazanie podwyższa bezpieczeństwo dziecka.
Oczywistym jest także to, że przede wszystkim dobrze jest być
przyjacielem swojego dziecka.
CZYNNIKI CHRONIĄCE DZIECKO
Na koniec naszego spotkania chcę opowiedzieć o tym, co według badań,
chroni dziecko. W Stanach Zjednoczonych istnieje poważny zespół
naukowy, który zajmuje się tym od dwudziestu lat. Profesor
Howkins i jego współpracownicy zbadali bardzo dokładnie, co
takiego w życiu dziecka je chroni, a co powiększa ryzyko. Jeśli chodzi
o tę drugą kwestię, to czynnikami podwyższającymi ryzyko są: dostępność
substancji, zły przykład, urazy w dzieciństwie, samotność, konflikty
rodziców, pozytywne oczekiwania budzone przez reklamę,
naśladownictwo rówieśników i jeszcze wiele innych,
znanych powszechnie. Razem około dwudziestu. Najbardziej zaskakujące
było natomiast to, co zgodnie z badaniami, chroni dzieci.
Wyróżniono pięć obszarów. Pierwszy z nich to silna więź z
rodzicami, obszar zasadniczy. Druga rzecz - zainteresowanie nauką
szkolną; to już leży po stronie szkoły, jak organizuje proces
dydaktyczny, żeby wciągnąć dziecko w jego własny rozwoju, to jest
sztuka, nie wszystkie środowiska to potrafią. Trzeci czynnik, trochę
zaskakujący, to doświadczenie religijne jakie ma dziecko, więź z
Bogiem, więź ze wspólnotą. Badano różne wspólnoty:
muzułmanów, buddystów, chrześcijan i okazywało się to
bardzo silnym czynnikiem. Wymiar religijny okazuje się być bardzo
ważny. Czwarte to była więź z szerszą wspólnotą,
powiedzielibyśmy z plemieniem, narodem, rodziną, rodem, która
wyrażała się w tym, iż dziecko szanowało jakąś tradycję, normy,
autorytety. Wyrazem tego czwartego czynnika jest patriotyzm, bardzo
teraz niemodny, ale ważny. Piąty obszar stanowi konstruktywna grupa
rówieśnicza, konstruktywny krąg - np. kółko modelarskie,
zespół muzyczny. To są czynniki, które w życiu każdego
człowieka bardzo mocno działają, a na pierwszym miejscu, według badań,
znajduje się silna więź z rodzicami, nawet jeśli mają jakieś wady,
dysfunkcje. Ta więź jest zasadniczą sprawą i nie bójmy się jej
budować. Starajmy się o to wszelkimi możliwymi siłami, jakie rozsądek i
uczucia rodzicielskie nam podpowiadają.
Pięknie jest wyuczyć mówienia kogoś "nie", ale na tym nie można
poprzestać, bo jak się robi tylko trening asertywności, to taki
piętnastolatek może zrobić tak: zwykle wynosił mamie kosz ze śmieciami,
aż któregoś wieczoru po zajęciach mówi "nie wyniosę, bo
mnie nauczyli, że mam do tego prawo". Musi on więc wiedzieć, że ma też
prawo powiedzieć "tak" w pewnych sprawach, że ma prawo być sobą. Musi
wiedzieć w ogóle, co jest cenne w życiu. To wszystko staramy się
proponować i takie zajęcia z młodzieżą przeprowadzajmy, ale z bardzo
wielu badań wynika, że bez wsparcia rodziców rozmywają się i
jest to praca stracona. Nie przynoszą żadnego efektu nawet bardzo
dobrze zaprojektowane programy, jeśli są, że tak powiem, "obcięte" w
domu rodzicielskim.
Dziękuję Państwu za uwagę i życzę dobrego i mądrego rodzicielstwa.
[1] Wykład dla rodziców i nauczycieli wygłoszony w
Zespole Szkół Elektronicznych i Licealnych w Warszawie (2004
r.), spisany z taśmy magnetofonowej.
|
|