Miłość większa od naszego grzechu poprzednia strona

Kazimierz - trzeźwy alkoholik od 8 lat

Gdy zacząłem pić, byłem bardzo młodym chłopcem. W wieku 14 lat po raz pierwszy upiłem się do nieprzytomności na wiejskiej zabawie. Pragnąłem wtedy naśladować dorosłych mężczyzn, dlatego tak wcześnie sięgnąłem po piwo. W domu rodzinnym już wcześniej, przed 14 rokiem życia, obserwowałem bacznie postępowanie mojego ojca po pijanemu. Na zabawach upijałem się przeważnie do oporu z kumplami starszymi o 2-3 lata ode mnie. Tak mi zleciało w tym pijaństwie, aż zostałem powołany do służby wojskowej. W wojsku także popijałem, zwłaszcza w drugim roku służby. W pierwszym roku była duża dyscyplina, więc nadrabiałem zaległości w piciu na urlopach i przepustkach.

Po powrocie z wojska podjąłem pracę. Pracowałem do 1986 r. Później już stoczyłem się na dno, chodziłem brudny, nieogolony, spałem na ławkach w parku, na dworcach PKS, PKP. Chodziłem po różnych melinach, zadawałem się z elementem przestępczym. Miałem ciągłe kłopoty z milicją - za pijaństwo, bójki, awantury zatrzymywano mnie na komendzie do wytrzeźwienia. W roku 1989 dokonałem z moim znajomym przestępstwa. Kumpel recydywista dostał cztery lata pozbawienia wolności, ja - trzy. W 1991 r. za dobre sprawowanie wyszedłem na wolność. Warunkowo, bo po trzeźwemu potrafiłem zachować się dobrze. Podjąłem pracę, ale mi się szybko znudziło, przepracowałem do zasiłku. Znów po pijanemu dokonałem przestępstwa. Komisyjnie uznano mnie nałogowym alkoholikiem - dostałem leczenie przymusowe do rozprawy. Przeleżałem siedem miesięcy bez przerwy na oddziale odwykowym. Później wyrok sądowy zapadł i zamknięto mnie w więzieniu. Byłem recydywistą, więc przewieziono mnie do więzienia w Dębicy. Tu postanowiłem raz na zawsze przemienić swoje życie. Leżałem w łóżku więziennym i gdy nie mogłem spać, rozmyślałem, po cóż mi to wszystko potrzebne. Myślałem tak: nie ufam strażnikom, naczelnikom, współwięźniom, spróbuję iść do księdza, który w każdą niedzielę i święta przychodził odprawiać Mszę św. Zapytałem księdza Jacka Kupca, kapelana więziennego, cóż mam czynić, aby zostać całkowitym abstynentem. Ksiądz doradził mi zdecydowanie, abym przychodził co niedziela na Mszę św. Posłuchałem i przychodziłem. Po jakimś czasie ksiądz Jacek zachęcił mnie do wyspowiadania się. Odtąd z radością uczęszczałem na cotygodniową Mszę św. Miałem pragnienie, aby wyjść z nałogu. Byłem duchowo słaby, bo na wolności byłem odwrócony plecami od Boga. Dopiero w więzieniu spłynęła na mnie łaska Boża, a ja miałem pragnienie w niej trwać. Dziękuję Bogu, że ustami księdza Jacka przemawiał do mnie w więzieniu, uczył mnie modlitwy jak małe dziecko. Chłonąłem Boże słowo, bo czułem powolutku, jak mi pomaga w nowym życiu. Ksiądz był moim bezpośrednim kierownikiem duchowym, wszczepił w moje serce, w moje sumienie nowe wartości, nauczył mnie prawdziwej modlitwy zanoszonej do Pana Boga.

W więzieniu w Dębicy poznałem także siostry zakonne, służebniczki NMP. Przychodziły czasami do nas do więzienia na Mszę św. Jedna z nich, s. Justyna, przygarnęła mnie jak dobra zatroskana matka i zaprosiła mnie na spotkanie do KWC przy parafii św. Jadwigi w Dębicy. Jest to wspólnota modlitewna. Spotykamy się w każdy poniedziałek, śpiewamy pobożne pieśni, rozważamy słowo Boże z Ewangelii, a następnie udajemy się przed Najświętszy Sakrament na modlitwy w intencjach trzeźwościowych. Doświadczamy, jak Pan Jezus miłosierny uzdrawia nas duchowo w Kościele. W 1994 roku, gdy wychodziłem z więzienia, s. Jadwiga skierowała mnie do Przemyśla na Rekolekcje Krucjaty prowadzone przez księży Stanisława Zarycha i Stanisława Czenczka wraz z Diakonią. Była bardzo miła i sympatyczna atmosfera, pełna Bożej miłości. W czasie Mszy św. złożyłem na ręce ks. Zarycha deklarację KWC z przyrzeczeniem całkowitej abstynencji na okres jednego roku. Rok później powtórzyłem to przyrzeczenie. W 1996 r., także na rekolekcjach w Przemyślu, postanowiłem złożyć Bogu w ofierze całkowitą abstynencję od alkoholu już na całe życie. Zostałem członkiem Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Pan Jezus Miłosierny zabrał ode mnie głód alkoholowy.

Przepiłem w życiu 18 lat, byłem leczony odwykowo siedmiokrotnie. Duchowo czułem się jednak pusty. Po każdej kuracji zaczynałem pić. Przeżyłem dwa razy delirium. Dziękuję Bogu za "błogosławioną winę", za to, że Pan Jezus w wiezieniu przygarnął mnie jak syna marnotrawnego. Zatroszczył się o zbawienie wieczne mojej duszy. To jest Boży cud, że żyję, pracuję i normalnie funkcjonuję. Ale jeszcze raz podkreślam, z całkowitym przekonaniem, stanowczo, że nie jest to moja zasługa. To Pan Jezus Miłosierny ukazał mi swoją miłość większą od mojego grzechu. Jezus Chrystus jest Panem!

Eleuteria nr 50, kwiecień - czerwiec 2002

początek strony