Przywrócić nadzieję w rodzinie
(część II)
poprzednia strona

Krzysztof Wojcieszek

Dziedzictwo rodzinne

Przygotowałem tu dla was taki katalog, który jest mi bardzo bliski, dlatego że opisuje dokładnie mnie: katalog cech, które nosi ze sobą dziecko z rodziny z problemem alkoholowym, dziecko, które nie wie najczęściej, że takie cechy nosi1. Ma potem powiedzmy 30, 40, 50 lat, idzie w życie, zaczyna w nim funkcjonować życiu i jakby nie wie, że pewne potknięcia czy trudności, które go spotykają, mają historię swoją gdzieś wstecz, w tej decyzji duchowego rozstania się z alkoholikiem bez podjęcia tematu dla siebie, bez rozpoznania, że to ja jakoś byłem dotknięty tym wszystkim, że ja muszę sobie z tym poradzić. Ten katalog cech jest obfity, ale ja go przytoczę tutaj, bo jest dobra okazja, żeby przyjrzeć się, jak to wygląda.

  • Pierwsza cecha: nałogowe zachowania lub małżeństwo z osobą uzależnioną. To już powiedziałem, tylko dodam jeszcze, że te nałogowe zachowania nie muszą dotyczyć wyłącznie np. alkoholu. Bardzo często jest u dzieci tak, że jak ojciec pił, to ja będę brał narkotyki. Jest powtarzanie roli ojca, ale w inny sposób. Niby nastolatek się zbuntował, bo nie pije wódki, a bierze np. amfetaminę. Albo np. zbuntował się... Możliwości uzależnienia człowieka są bardzo szerokie. To nie jest tylko hazard, to nie jest tylko władza, to nie jest tylko przemoc czy agresja. W zasadzie bardzo wiele rzeczy może się stać takim motywem uzależnienia, nawet religia. To, co zazwyczaj nazywamy dewocją, przesadną pobożnością, to może być po prostu przejaw przymusowego uzależnienia - rzadziej, ale zdarza się i tak. Na ogół jest to powtarzanie roli wyniesionej z domu. Czyli jak alkohol, to alkohol. I mimo, że te dzieci doświadczyły tego na sobie, jednak ryzyko dla nich jest większe. Statystycznie to jest około 60%, a więc 60% dzieci uzależnionych rodziców powtarza dokładnie ten schemat uzależnienia, który wyniosły z domu.
  • Druga cecha: iluzje i zaprzeczenia. Taka osoba ma często skłonności życia w świecie wyimaginowanym, do używania swojego umysłu nie do odkrywania prawdy, tylko do ochrony przed nieprzyjemnymi prawdami, bo do tego umysł też się nadaje. Nie tylko nadaje się do tego, żeby odkrywać prawdę. Nadaje się też do tego, żeby się bronić przed nią.
  • Po trzecie, taka osoba bywa bezlitośnie oceniająca w stosunku do siebie i innych. Ma zatarte granice. Co to znaczy? Nie wie, jak blisko kogoś dopuścić do siebie. Czy np. pozwolić szefowi, żeby zlecił jeszcze jedną pracę do domu, czy też nie. Czy wywrzeć swój wpływ na jakiegoś tam słabeusza podwładnego, czy też nie. Zatarcie granic. Zdrowa osoba ma jasne granice: tutaj jest moje terytorium, tu mi nie wchodź. A taka osoba często nie wie, czy być nadmiernie otwartą, czy nadmiernie skrytą. To zatarcie bardzo utrudnia życie.
  • Po czwarte, taka osoba nie wie często, co jest normalne w życiu, czy jest jakaś norma. W związku z tym zgaduje, co jest normalne. Nie doświadczyła często tego, więc zgaduje, zapominając często o tym, że nie ma często czegoś takiego jak norma w zachowaniach ludzkich, że jest pewien szeroki wachlarz różnych zachowań i nie zawsze trzeba się przypatrywać i zastanawiać, co jest normalne, czy jak się w danej sytuacji zachować, czy to nie będzie odebrane jakoś źle.
  • Piątą, męczącą cechą dla takiej osoby jest coś, co ja bardzo dobrze znam ze swojego życia: stałe szukanie aprobaty. Człowiek dużo robi, żeby się podobać innym ludziom: jest miły, ładnie przemawia, zastanawia się, czy teraz jest im dobrze kiedy go słuchają, czy nie. Taka osoba ma też trudności z intymnością w relacjach. Nie jest łatwo potem w małżeństwie, w różnych przyjaźniach. Nie jest łatwo się otwierać, nawiązywać kontakt.

Ten katalog jest jeszcze większy:

  • Częste jest przeżywanie poczucia winy mimo, że (to paradoks), nie ma za co się winić. Przecież tu się nic nie stało z rzeczy, które ktoś mógł zawinić, a więc jest to nieuzasadnione poczucie winy.
  • Taka osoba często ucieka się do kłamstwa, nawet wtedy, gdy nie musi, moglibyśmy powiedzieć, że jest mistrzem manipulacji. Można by powiedzieć, że takie osoby się nadawałyby do dyplomacji - może gdyby były bardziej stałe w działaniu, ale są zmienne.
  • Taka osoba bywa często uparta, zarozumiała, dramatyzująca. Raczej reaguje, niż działa planowo. Często obawia się katastrofy, nawet jeżeli nie ma tego przejawu i ciągle myśli: co się zdarzy, czy się nie stanie coś złego, trzeba więc zadbać o tamto, trzeba coś zabezpieczyć...
  • Taka osoba jest często skrajnie lojalna, tak jak starała się być wobec ojca. Mimo że ktoś dla mnie chce źle, ale ja dla niego dobrze. Skrajnie uczciwy. Zobowiązania podtrzymuje. Niektórzy z zewnątrz mogą to wykorzystywać.
  • Taka osoba bywa odrętwiała uczuciowo, trudniej się cieszy. Jeżeli się bawi, to często w sposób sztuczny. Nie garnie się tam, gdzie się ludzie bawią, tam gdzie jest gwar i śmiech.
  • Ma też poczucie inności. Czuje się inna niż inni ludzie. Bardzo często się wstydzi, albo - jak się to mówi - ma niskie poczucie własnej wartości.

Ten katalog rośnie. Nie jest zakończony, np.:

  • Taka osoba myli litość z miłością. Przyciągają ją ludzie słabi. Ja np. się bardzo mocno zajmuję, czy zajmowałem obroną życia nienarodzonych i był taki moment, kiedy uświadomiłem sobie, że część tego zajmowania nie jest całkiem zdrowa. I tak popatrzyłem po innych moich towarzyszach tej samej branży. Oj, coś cię tutaj musiało uruchomić do tego, że ty aż tak się tym zajmujesz, czasami w sposób nieracjonalny, bo to się zdarza. Nawet tak szlachetnych celów trzeba rozumnie bronić.
  • Nadmierna zależność czy lęk przed opuszczeniem przez innych ludzi. To często pojawia się np. u kobiet, u dziewcząt, które trzymają się kurczowo jakiegoś niewygodnego faceta w życiu, bo lękają się; nie dlatego, że jakoś przeżywają głębiej tę miłość, tylko lękają się panicznie opuszczenia.
  • Często taka osoba żyje życiem ofiary, nawet jeśli jest buntownikiem. To jest niezwykle ciekawa cecha. Powiedzmy: widzimy młodego narkomana i wydaje nam się, o to jest ofiara życiowa, ofiara losu, nie dożyje trzydziestki itd. Nie widać żadnego sensu bycia ofiarą w rodzinie, położenia siebie na stosie ofiarnym. A tu okazuje się, że często taki nastolatek w rodzinie widzący czy czujący raczej zaburzoną relację, miłość między rodzicami, między matką i ojcem, chce ją ocalić właśnie w ten sposób, że rzuca się jak kamikadze w coś takiego, co koncentruje ich uwagę i spaja to małżeństwo. My na ogół nie widzimy takiej interpretacji np. narkomanii młodych ludzi, że to są tacy kamikadze, którzy paradoksalnie ratują relacje, czy usiłują ratować w sposób taki niewiarygodnie dziwny, ale skuteczny, relacje między rodzicami, bo rodzice często wtedy się jednoczą, zabierają się do jakichś rozwiązań, szukają, pomagają, cały młyn zaczyna się toczyć. Nie toczy się w zdrową stronę, ale zaczyna się toczyć i ten kamikadze widzi naocznie, odczuwa natychmiast skutki swojego działania. Kto jest w takiej dobrej sytuacji, żeby podjąć plan działania i widzieć od razu skuteczność? Wziął narkotyki, uzależnił się i natychmiast rodzina jest razem. A tak się cały czas żarli... Nie wiem, ile z tych kilkudziesięciu tysięcy polskich narkomanów jest takim kamikadze, ale myślę, że wielu jest.
  • Człowiek taki jest nadwrażliwy na krytykę swojej osoby. Np. nie daj Boże taki szef. Zrobił karierę i nagle znajduje się w różnych sytuacjach, i jest przesadnie wrażliwy na krytykę. Toż to podwładni z nim wytrzymać nie mogą!
  • Jedną z takich cech męczących dla niego i dla innych jest szaleństwo kontroli. To jest osoba, która będzie chciała wszystko zrobić sama, bo inni zrobią na pewno gorzej.
  • No, i coś takiego przedziwnego, tzn. pomieszanie nadmiernej odpowiedzialności z zupełną nieodpowiedzialnością. Raz ktoś jest nadmiernie odpowiedzialny, za dużo bierze na barki, a potem mówi - wszystko to jest nieważne, i wszystko im "obsiada", i "idzie w luz" zupełny. Bardzo nierówny to człowiek. Trudno mu coś powierzyć.

Taka właśnie skostniała rola, dziedzictwo, jest wynoszone z tego dysfunkcyjnego układu, i to często w taki sposób, że dana osoba zupełnie nie wie, że właśnie to niesie. I cały czas tkwi tylko myślą przy tym uzależnionym, a nie przy sobie.

Jak przywracać nadzieję?

Jaki stąd wniosek, co robić, jak sobie radzić? Jak przywracać tę nadzieję? Przede wszystkim: zacząć kochać siebie. Na każdą z tych cech, na każdy z tych punktów jest odpowiednie ćwiczenie, czy sposób życia, który niweluje ten zakres dysfunkcji, osłabia tę chorobę, pod warunkiem, że ktoś to lekarstwo stosuje. Np. tam wymieniłem ten chłód emocjonalny i nieumiejętność zabawy. Jakie jest na to lekarstwo? Bawić się, np. z własnymi dziećmi. Takie osoby to naturalni terapeuci. I właściwie każdy z tych punktów, które tutaj wymieniłem, ma swój odpowiednik pozytywny, który przywraca nadzieję w rodzinie.

Oczywiście sytuacja jest tak trudna, że na ogół człowiek taki, w takich kłopotach, musi mieć pomoc z zewnątrz, żeby to dostrzec i żeby tą drogą pójść. Czasami bez takiego lustra innych ludzi w podobnej sytuacji nie da się nic zrobić. On po prostu nie widzi tego, zwyczajnie nie widzi tych cech. Musi dostać sygnały bardzo wyraźne: spróbuj nie kontrolować tej sytuacji, spróbuj nie brać tyle na barki... Może za dużo pracujesz? A może byś wyjechał na dzień, odpoczął trochę?

Tu jest dobre miejsce, żebym opowiedział o moim spóźnieniu na to spotkanie i trochę się wytłumaczył. Bardzo zależało mi na tym, żeby być u was punktualnie o 16.00. Takie ważne zgromadzenie... Od lat jestem blisko związany z Krucjatą. Bardzo chciałem tu być punktualnie. Poza tym: co to za prelegent, który się spóźnia. To jest przejaw lekceważenia wobec innych osób... Mówię: na mur beton muszę być. Wstałem o świcie w Gdańsku, szukałem jakichś pociągów, ekspresów. Docieramy na dworzec z żoną, z dziećmi i nagle klapa: nie ma czym przyjechać. Coś tuż przed chwilą odjechało, coś innego się stało. We mnie wszystko zawrzało. Mówię: no, ładnie. To dopiero historia. I oczywiście wielki gniew, złość. Na szczęście miałem parę minut, żeby to przemyśleć. Mówię: właściwie, to o co chodzi? Na pewno się znajdzie jakaś rada. Przecież dziury w niebie nie będzie. Tyle razy się nie spóźniałeś, może ten raz się spóźnisz. Odpuść sobie. Pokochaj siebie na ten moment. I co się okazało? Był niezawodny Henryk, którego Opatrzność tu postawiła i powiedział wam w skrócie to, co ja mówię wam teraz przez godzinę. Zaraz na samym początku. Czy nie lepiej się stało? Mimo, że tu biegłem od bramy, to jednak byłem już w miarę spokojny, że to był taki bieg już dla zdrowia, nie tak dramatyczny.

Pionowy wymiar nadziei

To, co ja tu opowiadałem, to jest taki kawałek, który sobie ludzie odnaleźli, wykopali poprzez ciężar swoich trudności. Zaczęli się nad tym zastanawiać, pracować, pomagać sobie wzajemnie, ale to jest ten poziom między ludźmi, między mną a tobą.

A co w pionie, z Panem Bogiem? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna - dlatego, że mało o tym wiemy. Myślę, że to jest ciągle jeszcze coś do zrobienia, dopiero przed nami. Jak to wszystko uporządkować, pogodzić to, co wiemy z teologii, z filozofii chrześcijańskiej, z doświadczenia życia w Kościele, z tym, co odkrywają ludzie, którzy próbują rozwiązywać swoje problemy, choćby takie jak uzależnienia? Przecież istnieje bardzo ciekawe doświadczenie ruchów samopomocowych, różnorodne, bogate. Jest wiedza psychologiczna. Mam wrażenie, że to jest obszar, który wymaga współpracy wielu ludzi i nie jest do końca uporządkowany. Dlatego bardziej go widzę jako zadanie, niż jako coś, co już jest gotowe.

Ale chcę tu od siebie powiedzieć, że jest parę spraw, w które ja osobiście głęboko wierzę.

Wierzę, że miłującym Boga wszystko pomaga ku dobremu, inaczej mówiąc: wszystko się da zamienić na miłość. I np. te role nieszczęsne, te trudności, o których mówiłem, to też jest pewien materiał wyjściowy, który dostajemy; można powiedzieć, że to jest takie trudne wiano, że Pan Bóg nas obdarowuje trudnym darem, ale darem, który, jeżeli jest właściwie wykorzystany, może wspaniale owocować.

Muszę powiedzieć, że różnych ludzi widziałem bawiących się radośnie, ale takich, którzy np. przeszli tę drogę i np. nauczyli się śmiać, radować w sposób naturalny, takich nie widziałem. Różnych ludzi widziałem sprawnych w rozwiązywaniu spraw, ale takich, którzy przeszli tę drogę, zaleczyli w sobie te rany i byli dalej sprawni, to nie widziałem. Z niektórymi pracuję i muszę powiedzieć: po prostu ludzie jak maszyny. Niejeden biznesmen nie zrobi połowy tego, co oni są w stanie zrobić, co potrafią. I tak, gdybyśmy się przy każdym punkcie zatrzymywali i widzieli jego pozytywną stronę, ten pozytywny aspekt, to może się okazać, że taki człowiek podejmując taką trudną rolę i ją wykorzystując, może wyrosnąć na kogoś niezwykle wspaniałego i ciekawego, i to z każdej roli.

Jest taka osobliwość w rodzinie alkoholowej, jest takie dziecko czasami, które przyjmuje na siebie ciosy. Ma nawet takie określenie: kozioł ofiarny. Wszyscy na niego. To właśnie ten, który niesie cały ból, cały krzyż tej rodziny, skupia na sobie, koncentruje. Czasami się staje buntownikiem, czasami wchodzi w konflikt z prawem. Po prostu wiecznie niezadowolony, wiecznie zbuntowany, własnymi ścieżkami kroczący... Co się okazuje? W tej samej rodzinie trafia się nieszczęście, i ktoś, kto dotychczas grał w niej rolę rodzinnego bohatera, człowiek sukcesu, duma rodziny, to dziecko, które niosło w sobie wszystkie nadzieje rodziców: i tego uzależnionego, i tego współuzależnionego, nagle gdzieś znika. Wyjeżdża do Ameryki, ulega wypadkowi. Nie ma go. Wiecie, co się wtedy dzieje? Kto zostaje tym drugim bohaterem? Kto ma taką sprawność transformacji? Najprędzej właśnie ten kozioł ofiarny. Jest niesłychanie blisko od jednej roli do drugiej. Jest niesłychanie blisko od rzeczy negatywnych, które się z tymi rolami wiążą, do wspaniałych rzeczy, które są tuż, tuż, o wyciągnięcie ręki, tylko wymagają dostrzeżenia. Wymagają może czasami, żeby ktoś wziął za rękę i położył tę rękę na tej rzeczy właśnie, do wzięcia, że to tak trzeba robić: zobacz, wyczuj to. Taka transformacja po prostu jest możliwa. Wiele materiału na wspaniałych ludzi, na świętych po prostu.

Może tak jest, jak mówi mój mistrz [prof. Mieczysław Gogacz], u którego się uczę, który kiedyś tak napisał w magazynie do "Słowa Powszechnego", że może żyjemy w takich czasach, w których tylko świętość będzie nas ocalać. Może tak być. Jakoś nie myślimy o tym... Kiedy przychodzi dzień Wszystkich Świętych, nie myślimy o tym, że w każdym z nas jest powołanie do świętości, a więc jest powołanie do podjęcia tego, co mamy. Wszystko jedno, jak trudną glebę mamy. Powołanie do podjęcia tego, co mamy, i wyrastania.

Teraz, kiedy więcej wiemy o różnych sytuacjach trudnych w życiu ludzi, to w zaskakujący sposób czasami dostrzegam, że to, co dotychczas wiązało się tylko z rodziną alkoholową, tylko z rodziną narkotyczną, zaczyna przechodzić na szersze przejawy życia. Że są np. rodziny, w których problem władzy czy problem pieniądza jest takim samym wielkim problemem i dysfunkcją i powoduje takie same trudności, trochę inaczej się wyrażające. Wtedy dzieci przybierają inne role, ale mają te sztywne role. Nie żyją w domu pełnym miłości i też mają to dziedzictwo do podjęcia.

Ktoś może powiedzieć: Panie Boże, za co mnie się to trafiło. To jest bardzo częsta myśl. Ja ją też przeżyłem. Pamiętam, że był taki okres w moim życiu, kiedy stawiałem Bogu to pytanie: dlaczego to właśnie ja musiałem trafić na takiego ojca, na takie trudności , i że teraz mam z tym dużo do zrobienia, właściwie przez całe życie... Mój ojciec nie żyje już dość długo, a ja cały czas jeszcze rozplątuję ten kłębek, który się wtedy namotał. Ale, dzięki Bogu, jakoś sobie z tym poradziłem.

Tego właśnie chciałbym wam serdecznie życzyć, żebyście spotykali takich ludzi, którzy te kłębki rozplątują. Żeby was to rozplątywanie nigdy od Boga nie oddzieliło i nie oddaliło, tylko przybliżało, i żeby te wszystkie bagaże: poczucia winy, poczucia krzywdy, sekretnych tajemnic i trudności, były wreszcie rozwiane. Może właśnie tutaj jesteśmy pod płaszczem Maryi, po to, aby te rodziny zdrowiały i żebyście wy wszyscy, którzy mnie słuchaliście i mieliście w sercu jakieś współbrzmienia do tego, co mówiłem, żebyście natrafiali na swoją drogę, na swoje rozwiązania. Szczęść wam Boże na drodze życia.

1 Wystąpienie podczas XIV Krajowej Pielgrzymki Krucjaty Wyzwolenia Człowieka (Niepokalnaów 1994).

Eleuteria nr 48, październik - grudzień 2001

początek strony