|
|||
Krzysztof Wojcieszek |
|||
Dziedzictwo rodzinne Przygotowałem tu dla was taki katalog, który jest mi bardzo bliski, dlatego że opisuje dokładnie mnie: katalog cech, które nosi ze sobą dziecko z rodziny z problemem alkoholowym, dziecko, które nie wie najczęściej, że takie cechy nosi1. Ma potem powiedzmy 30, 40, 50 lat, idzie w życie, zaczyna w nim funkcjonować życiu i jakby nie wie, że pewne potknięcia czy trudności, które go spotykają, mają historię swoją gdzieś wstecz, w tej decyzji duchowego rozstania się z alkoholikiem bez podjęcia tematu dla siebie, bez rozpoznania, że to ja jakoś byłem dotknięty tym wszystkim, że ja muszę sobie z tym poradzić. Ten katalog cech jest obfity, ale ja go przytoczę tutaj, bo jest dobra okazja, żeby przyjrzeć się, jak to wygląda.
Ten katalog jest jeszcze większy:
Ten katalog rośnie. Nie jest zakończony, np.:
Taka właśnie skostniała rola, dziedzictwo, jest wynoszone z tego dysfunkcyjnego układu, i to często w taki sposób, że dana osoba zupełnie nie wie, że właśnie to niesie. I cały czas tkwi tylko myślą przy tym uzależnionym, a nie przy sobie. Jak przywracać nadzieję? Jaki stąd wniosek, co robić, jak sobie radzić? Jak przywracać tę nadzieję? Przede wszystkim: zacząć kochać siebie. Na każdą z tych cech, na każdy z tych punktów jest odpowiednie ćwiczenie, czy sposób życia, który niweluje ten zakres dysfunkcji, osłabia tę chorobę, pod warunkiem, że ktoś to lekarstwo stosuje. Np. tam wymieniłem ten chłód emocjonalny i nieumiejętność zabawy. Jakie jest na to lekarstwo? Bawić się, np. z własnymi dziećmi. Takie osoby to naturalni terapeuci. I właściwie każdy z tych punktów, które tutaj wymieniłem, ma swój odpowiednik pozytywny, który przywraca nadzieję w rodzinie. Oczywiście sytuacja jest tak trudna, że na ogół człowiek taki, w takich kłopotach, musi mieć pomoc z zewnątrz, żeby to dostrzec i żeby tą drogą pójść. Czasami bez takiego lustra innych ludzi w podobnej sytuacji nie da się nic zrobić. On po prostu nie widzi tego, zwyczajnie nie widzi tych cech. Musi dostać sygnały bardzo wyraźne: spróbuj nie kontrolować tej sytuacji, spróbuj nie brać tyle na barki... Może za dużo pracujesz? A może byś wyjechał na dzień, odpoczął trochę? Tu jest dobre miejsce, żebym opowiedział o moim spóźnieniu na to spotkanie i trochę się wytłumaczył. Bardzo zależało mi na tym, żeby być u was punktualnie o 16.00. Takie ważne zgromadzenie... Od lat jestem blisko związany z Krucjatą. Bardzo chciałem tu być punktualnie. Poza tym: co to za prelegent, który się spóźnia. To jest przejaw lekceważenia wobec innych osób... Mówię: na mur beton muszę być. Wstałem o świcie w Gdańsku, szukałem jakichś pociągów, ekspresów. Docieramy na dworzec z żoną, z dziećmi i nagle klapa: nie ma czym przyjechać. Coś tuż przed chwilą odjechało, coś innego się stało. We mnie wszystko zawrzało. Mówię: no, ładnie. To dopiero historia. I oczywiście wielki gniew, złość. Na szczęście miałem parę minut, żeby to przemyśleć. Mówię: właściwie, to o co chodzi? Na pewno się znajdzie jakaś rada. Przecież dziury w niebie nie będzie. Tyle razy się nie spóźniałeś, może ten raz się spóźnisz. Odpuść sobie. Pokochaj siebie na ten moment. I co się okazało? Był niezawodny Henryk, którego Opatrzność tu postawiła i powiedział wam w skrócie to, co ja mówię wam teraz przez godzinę. Zaraz na samym początku. Czy nie lepiej się stało? Mimo, że tu biegłem od bramy, to jednak byłem już w miarę spokojny, że to był taki bieg już dla zdrowia, nie tak dramatyczny. Pionowy wymiar nadziei To, co ja tu opowiadałem, to jest taki kawałek, który sobie ludzie odnaleźli, wykopali poprzez ciężar swoich trudności. Zaczęli się nad tym zastanawiać, pracować, pomagać sobie wzajemnie, ale to jest ten poziom między ludźmi, między mną a tobą. A co w pionie, z Panem Bogiem? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna - dlatego, że mało o tym wiemy. Myślę, że to jest ciągle jeszcze coś do zrobienia, dopiero przed nami. Jak to wszystko uporządkować, pogodzić to, co wiemy z teologii, z filozofii chrześcijańskiej, z doświadczenia życia w Kościele, z tym, co odkrywają ludzie, którzy próbują rozwiązywać swoje problemy, choćby takie jak uzależnienia? Przecież istnieje bardzo ciekawe doświadczenie ruchów samopomocowych, różnorodne, bogate. Jest wiedza psychologiczna. Mam wrażenie, że to jest obszar, który wymaga współpracy wielu ludzi i nie jest do końca uporządkowany. Dlatego bardziej go widzę jako zadanie, niż jako coś, co już jest gotowe. Ale chcę tu od siebie powiedzieć, że jest parę spraw, w które ja osobiście głęboko wierzę. Wierzę, że miłującym Boga wszystko pomaga ku dobremu, inaczej mówiąc: wszystko się da zamienić na miłość. I np. te role nieszczęsne, te trudności, o których mówiłem, to też jest pewien materiał wyjściowy, który dostajemy; można powiedzieć, że to jest takie trudne wiano, że Pan Bóg nas obdarowuje trudnym darem, ale darem, który, jeżeli jest właściwie wykorzystany, może wspaniale owocować. Muszę powiedzieć, że różnych ludzi widziałem bawiących się radośnie, ale takich, którzy np. przeszli tę drogę i np. nauczyli się śmiać, radować w sposób naturalny, takich nie widziałem. Różnych ludzi widziałem sprawnych w rozwiązywaniu spraw, ale takich, którzy przeszli tę drogę, zaleczyli w sobie te rany i byli dalej sprawni, to nie widziałem. Z niektórymi pracuję i muszę powiedzieć: po prostu ludzie jak maszyny. Niejeden biznesmen nie zrobi połowy tego, co oni są w stanie zrobić, co potrafią. I tak, gdybyśmy się przy każdym punkcie zatrzymywali i widzieli jego pozytywną stronę, ten pozytywny aspekt, to może się okazać, że taki człowiek podejmując taką trudną rolę i ją wykorzystując, może wyrosnąć na kogoś niezwykle wspaniałego i ciekawego, i to z każdej roli. Jest taka osobliwość w rodzinie alkoholowej, jest takie dziecko czasami, które przyjmuje na siebie ciosy. Ma nawet takie określenie: kozioł ofiarny. Wszyscy na niego. To właśnie ten, który niesie cały ból, cały krzyż tej rodziny, skupia na sobie, koncentruje. Czasami się staje buntownikiem, czasami wchodzi w konflikt z prawem. Po prostu wiecznie niezadowolony, wiecznie zbuntowany, własnymi ścieżkami kroczący... Co się okazuje? W tej samej rodzinie trafia się nieszczęście, i ktoś, kto dotychczas grał w niej rolę rodzinnego bohatera, człowiek sukcesu, duma rodziny, to dziecko, które niosło w sobie wszystkie nadzieje rodziców: i tego uzależnionego, i tego współuzależnionego, nagle gdzieś znika. Wyjeżdża do Ameryki, ulega wypadkowi. Nie ma go. Wiecie, co się wtedy dzieje? Kto zostaje tym drugim bohaterem? Kto ma taką sprawność transformacji? Najprędzej właśnie ten kozioł ofiarny. Jest niesłychanie blisko od jednej roli do drugiej. Jest niesłychanie blisko od rzeczy negatywnych, które się z tymi rolami wiążą, do wspaniałych rzeczy, które są tuż, tuż, o wyciągnięcie ręki, tylko wymagają dostrzeżenia. Wymagają może czasami, żeby ktoś wziął za rękę i położył tę rękę na tej rzeczy właśnie, do wzięcia, że to tak trzeba robić: zobacz, wyczuj to. Taka transformacja po prostu jest możliwa. Wiele materiału na wspaniałych ludzi, na świętych po prostu. Może tak jest, jak mówi mój mistrz [prof. Mieczysław Gogacz], u którego się uczę, który kiedyś tak napisał w magazynie do "Słowa Powszechnego", że może żyjemy w takich czasach, w których tylko świętość będzie nas ocalać. Może tak być. Jakoś nie myślimy o tym... Kiedy przychodzi dzień Wszystkich Świętych, nie myślimy o tym, że w każdym z nas jest powołanie do świętości, a więc jest powołanie do podjęcia tego, co mamy. Wszystko jedno, jak trudną glebę mamy. Powołanie do podjęcia tego, co mamy, i wyrastania. Teraz, kiedy więcej wiemy o różnych sytuacjach trudnych w życiu ludzi, to w zaskakujący sposób czasami dostrzegam, że to, co dotychczas wiązało się tylko z rodziną alkoholową, tylko z rodziną narkotyczną, zaczyna przechodzić na szersze przejawy życia. Że są np. rodziny, w których problem władzy czy problem pieniądza jest takim samym wielkim problemem i dysfunkcją i powoduje takie same trudności, trochę inaczej się wyrażające. Wtedy dzieci przybierają inne role, ale mają te sztywne role. Nie żyją w domu pełnym miłości i też mają to dziedzictwo do podjęcia. Ktoś może powiedzieć: Panie Boże, za co mnie się to trafiło. To jest bardzo częsta myśl. Ja ją też przeżyłem. Pamiętam, że był taki okres w moim życiu, kiedy stawiałem Bogu to pytanie: dlaczego to właśnie ja musiałem trafić na takiego ojca, na takie trudności , i że teraz mam z tym dużo do zrobienia, właściwie przez całe życie... Mój ojciec nie żyje już dość długo, a ja cały czas jeszcze rozplątuję ten kłębek, który się wtedy namotał. Ale, dzięki Bogu, jakoś sobie z tym poradziłem. Tego właśnie chciałbym wam serdecznie życzyć, żebyście spotykali takich ludzi, którzy te kłębki rozplątują. Żeby was to rozplątywanie nigdy od Boga nie oddzieliło i nie oddaliło, tylko przybliżało, i żeby te wszystkie bagaże: poczucia winy, poczucia krzywdy, sekretnych tajemnic i trudności, były wreszcie rozwiane. Może właśnie tutaj jesteśmy pod płaszczem Maryi, po to, aby te rodziny zdrowiały i żebyście wy wszyscy, którzy mnie słuchaliście i mieliście w sercu jakieś współbrzmienia do tego, co mówiłem, żebyście natrafiali na swoją drogę, na swoje rozwiązania. Szczęść wam Boże na drodze życia. 1 Wystąpienie podczas XIV Krajowej Pielgrzymki Krucjaty Wyzwolenia Człowieka (Niepokalnaów 1994). |
|||
Eleuteria nr 48, październik - grudzień 2001 |
początek strony |