Nadzieja dla Europy poprzednia strona

Krzysztof Wojcieszek

Poniżej zamieszczamy tekst referatu dra Krzysztofa Wojcieszka, wygłoszonego na II Sympozjum KWC "Od Krucjaty Wstrzemięźliwości do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka", które odbyło się w dniach 20-21 października 2000 r. w Krościenku. Tekst został spisany z taśmy magnetofonowej - tytuły pochodzą od redakcji.

"Perspektywy rozwoju Krucjaty Wyzwolenia Człowieka po zjednoczeniu z Unią Europejską." Został mi zadany referat pod takim tytułem. To jest dla mnie duże wyzwanie, ponieważ za mało wiem o tych sprawach w Unii od strony prawnej, formalnej. Trzeba pamiętać, że czym innym jest Europa, czym innym jest Rada Europy, czym innym jest Unia Europejska i rozmaite organizacje. Kiedy przymierzałem się do tematu, to uświadomiłem sobie, że gdyby go ograniczyć tylko do spraw czysto formalnych, czyli do rozważań, co się stanie po wejściu, to by było trochę za mało.
Ponieważ człowiek powinien robić to, na czym się zna i co lubi, zatem chciałbym temat trochę zmodyfikować i może nie tak dużo mówić o Unii, tylko o Europie: jak to wygląda w Europie i jak wyglądamy w kontekście Europy.

Niepokój rządów państw europejskich

Zacząłbym tę opowieść od niepokoju. Ten niepokój właściwie podzielają wszyscy, czy prawie wszyscy Europejczycy. Gdy parę lat temu zapytano ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia na konferencji w Barcelonie o główne zagrożenia dla zdrowia Europejczyków, to ci eksperci zgodnie, choć niezależnie, odpowiedzieli, że to jest styl życia. Sformułowali tzw. cel nr 17 z listy celów WHO w Europie - do roku 2000 zmniejszyć spożycie alkoholu we wszystkich krajach europejskich o jedną czwartą, jako cel niezbędny do tego, żeby w ogóle zacząć rozmawiać o zdrowiu Europejczyków. Europejczycy już myją ręce, już się szczepią przeciw różnym chorobom, biorą witaminy, nieźle się odżywiają i właściwie, jeśli coś się dzieje z ich zdrowiem, to na ich własne życzenie - w związku ze stylem życia. Nie wszystkie kraje się do tej dyrektywy zastosowały, ale był pewien ruch wywołany tą informacją w postaci np. spotkań wiceministrów zdrowia, podpisania tzw. europejskiej deklaracji na temat alkoholu. Istnieje taki dokument. Myślę, że on wszystkim zebranym tutaj by się właściwie podobał, bo są tam cele bardzo nam bliskie i ciekawe. To jest o tyle ważne, że rządy europejskie, niezależnie od przynależności do Unii, zobowiązały się respektować tę kartę zasad, czyli przyjęły jako swój cel, immanentny cel swojej polityki społecznej, zmniejszanie zagrożeń alkoholowych w swoich krajach i zmniejszanie spożycia tej substancji. To jest bardzo istotne, bo pamiętajmy, że duża część narodów europejskich żyje w warunkach gospodarki wolnorynkowej, w której powiedzieć komuś, żeby mniej spożywał, to jest w ogóle największa herezja, największa obraza.

Perspektywy młodych Europejczyków

Niepokój dotyczy zwłaszcza ludzi młodych. Europejczycy bardzo się niepokoją o los swoich młodych ludzi, którzy alkoholu spożywają niebezpiecznie dużo i w powiązaniu z ryzykownymi sytuacjami - widać to gołym okiem. Nie mówi się tu o uzależnieniu, ale o "stratach bieżących" - chodzi na przykład o inicjację seksualną pod wpływem alkoholu, która prowadzi do zakażenia AIDS czy o wypadek samochodowy. Młody człowiek ginie i już absolutnie nie zdąży się uzależnić, co więcej - mógł nie być w ogóle kandydatem do uzależnienia. Mógł mieć taką konstytucję psychofizyczną, która pozwalałaby mu dożyć dziewięćdziesiątki bez uzależnienia, a jednak stracił życie na skutek tego, że gdzieś tam wracał z dyskoteki niesprawny, podpity. W Europie dostrzeżono ten problem. Odbywają się regularnie różnego typu konferencje i spotkania. Uczestniczyłem w takim spotkaniu jakiś czas temu w Portugalii, w Porto. Pojechałem tam z referatem dotyczącym pracy z żołnierzami w Polsce w ramach programu "Korekta". Bardzo uważnie obserwowałem, jakie informacje delegaci przywieźli. Przezierał z tego wszystkiego pesymizm i niepokój. Pesymizm był widoczny w tym, że wszystkie rozwiązania, jakie proponowano, były małoduszne, cząstkowe: troszkę poprawić, troszkę zmienić, coś ruszyć. Wychodzi wam, nie wychodzi, ale będziemy próbowali. Przebijała z tego smutna rzeczywistość, mimo, że gromko wołano, że źle się dzieje, że trzeba coś robić. Do rzadkości należało podejście ofensywne i pełne optymizmu. Co więcej, Europejczycy mają kilka bardzo naglących problemów. Najistotniejszy z nich to pojawienie się rynku na terytorium dotąd zastrzeżonym, dotąd nienawiedzanym - mianowicie wśród dzieci. Pojawiło się bowiem zjawisko tzw. alkopopów, czyli napojów alkoholowych, które producenci przygotowują specjalnie z myślą o małych dzieciach - są to przeważnie dobrane smakowo napoje, gazowane soczki o ładnych barwach, z przemyślanym marketingiem, który wprost, świadomie kieruje się do konsumenta - kilkulatka. Europejczycy to zauważyli i próbują coś zrobić, ale nie jest to łatwe. Ostatnio rząd brytyjski postawił sprawę na ostrzu noża i trochę tupnął, a producenci wcale się nie przestraszyli, bo przecież wiedzą, że w tym kraju rządzi system tzw. lobbingu oficjalnego i wiele firm ma duży wpływ na życie polityczne. Oznacza to, że można to tupanie po prostu zlekceważyć, gdyż jest to stan akceptowany, uznany, usankcjonowany społecznie i nikt się temu nie dziwi. W związku z tym inicjatywa rządu brytyjskiego, zmierzająca do rozwiązania sprawy alkopopów, nie powiodła się.
Sprawa trafiła nawet na forum parlamentu europejskiego, kończąc się różnymi rezolucjami. Ale z rezolucjami czy uchwałami tak bywa, że często pozostają martwą literą, po prostu w żadne ciało się nie ubierają. Zresztą i u nas możemy już obserwować tę falę. Nieśmiało, powolutku pojawiają się napoje, które są skierowane do bardzo młodych konsumentów - soczki, coolery, różne napoje alkoholizowane. Popatrzcie państwo uważnie na półki polskich sklepów. Ten problem już nas dotyka! Można od razu zadać pytanie: Jak to jest obiektywnie? Czy młodzież europejska rzeczywiście spożywa alkohol w takich ilościach? Myślę, że problem polega na tym, iż młodzież europejska ma w ogóle kłopoty z substancjami psychoaktywnymi. Nie tylko z alkoholem, ale i z tytoniem, narkotykami, z innymi sprawami, które się z tym wiążą. Zjawisko to bada się w Europie za pomocą narzędzia, które się nazywa ESPAD. Jest to rodzaj badań prowadzony w sposób jednolity we wszystkich krajach europejskich, w związku z czym pozwala on na dokonywanie porównań. Pokazują one, że po pierwsze sytuacja nie jest dobra wśród młodzieży europejskiej, że rzeczywiście dużo pije i jest to picie destrukcyjne. Z drugiej strony pokazuje miejsce poszczególnych państw w rankingu - kto ma mniejsze lub większe problemy.

W Polsce przeprowadzano badania w ramach ESPAD dwukrotnie i uzyskane wyniki pokazały bardzo szybkie zbliżanie się młodzieży polskiej do stylu używania alkoholu, jaki panuje w Europie Zachodniej. Pod koniec lat osiemdziesiątych mieliśmy jeszcze sytuację pozytywną, tzn. nasza młodzież na tle Europy piła bardzo mało, była mocno w tyle - w trzeciej dziesiątce wśród narodów europejskich. Już wtedy załamywaliśmy ręce, ale nie było jeszcze tak źle. Obecnie wyniki przesuwają nas w górę - i to szybko. Najpierw, w połowie lat dziewięćdziesiątych, nastąpił skok na granicę pierwszej i drugiej dziesiątki, a teraz najnowsze wyniki, które nie zostały jeszcze w pełni opublikowane, choć już są komentowane, pokazują, że zbliżyliśmy się do czołówki. Średnie pokolenie Polaków spuszcza trochę z tonu i spożywa mniej alkoholu, ale młodzi ludzie - dużo więcej. W tej grupie młodych ludzi na czoło wysunęły się dziewczęta. Gwałtownie i najszybciej w Polsce (ale nie jest to zjawisko obce w Europie) pojawia się problem dziewcząt nadużywających alkoholu. W ostatnich badaniach ESPAD okazało się, że w Polsce niektóre badane grupy zrównały się, jeżeli chodzi o spożycie "dziewczęta - chłopcy", co jest w ogóle ewenementem. Nigdy, jak dotąd, nie było czegoś takiego!

Bożek wolnego rynku

Właściwie możemy powiedzieć o jednym zdecydowanym czynniku, który jakby decyduje o tym, że sytuacja w Europie tak wygląda - o "prorynkowym klimacie". Oznacza to w dwóch słowach to, że nikomu do głowy nie przyjdzie, żeby zakaz reklamy usankcjonować prawnie. Niektóre kraje posiadają w tej sprawie swoje regulacje, swoje przepisy. Istnieją państwa, które zakazują pewnych ruchów rynkowych, promocyjnych, ale nie ma w tej sprawie jednolitości, nie ma zgody i raczej panuje klimat przyzwolenia i "czołobitności" dla gospodarki wolnorynkowej, dla wolnej konkurencji, dla wolności gospodarczej. Można powiedzieć: panuje bezkrytyczny liberalizm. Owocuje to dużą swobodą działania grup nacisku. Nawet najtwardsze bastiony, którymi są kraje Skandynawii, zaczynają pękać. Przejawia się to np. w tym, co ostatnio dzieje się w Szwecji. Panował tu zawsze niezwykle restrykcyjny system sprzedaży alkoholu, w całym kraju istniało tylko kilkaset punktów sprzedaży (w porównaniu ze 180 tysiącami w Polsce - proszę sobie wyobrazić jaka różnica: dwieście razy mniej sklepów alkoholowych) i nabycie alkoholu było naprawdę bardzo trudne. Wprowadzano odpowiednie godziny sprzedaży i restrykcje wiekowe. Obecnie pojawiły się w tym kraju silne organizacje handlowe, które na tle przystąpienia do Unii Europejskiej mówią: "Hola, hola, musimy tę politykę zreformować. Nie będą Szwedzi jeździć gdzieś do Kopenhagi i wywozić wielkich koszyków z wódką, tak jak to się dziś dzieje!" (widziałem to zresztą na własne oczy). Organizacje handlowe występują z naturalną argumentacją, że trzeba to "unormalnić" i - tak jak w innych krajach - zliberalizować politykę w tym względzie.

Jak widzimy, to czego możemy w najbliższym czasie oczekiwać, to import tendencji liberalnych, czyli jakby nacisk na rezygnację z różnych obostrzeń, które w polskim prawie istnieją i obowiązują. Spodziewam się, że pojawi się zjawisko "Unia ante portas" - może nie sama Unia jako organizacja, tylko ten element unijnej rzeczywistości, który polega na absolutnym przestrzeganiu wolnorynkowości w skrajnej postaci, gdyż jest to po prostu bliższe liberalizmowi niż społecznej gospodarce rynkowej. Przypuszczam, że będzie się to przejawiało w dążeniu do stopniowej redukcji ograniczeń, które w polskim prawie istnieją. Trzeba pamiętać, że prawodawstwo większości krajów europejskich jest o wiele bardziej liberalne albo w ogóle nie zawiera żadnych regulacji. Polska ma najbardziej kompletny system ograniczeń, więc prawdopodobnie będziemy obserwować próby likwidowania tych ograniczeń, aby następnie ich brak formalnie usankcjonować. Taką politykę zaczęto już właściwie prowadzić w dekadzie lat dziewięćdziesiątych. Widzimy, jak stopniowo są rozkruszane czy podgryzane poszczególne przepisy. To jest, niestety, nasza rzeczywistość, w której buduje się rynek - z pominięciem istoty człowieka, jego dobra, jego godności, wyciąga się po niego rękę jako po przedmiot eksploatacji. Muszę powiedzieć, że to dziwnie brzmi, dlatego że w Polsce, która tyle lat znajdowała się w okowach zupełnie innej gospodarki, tęskniliśmy za wolnością gospodarczą: mówić coś przeciwko rynkowi, to też brzmi jak jakaś herezja. Tymczasem rynek w tej postaci, w jakiej się zaczyna utrwalać w krajach rozwiniętych, uzyskuje bardzo osobliwą postać: mianowicie zaczyna się sprowadzać do ignorowania człowieka w innej roli niż jako konsumenta. Człowiek liczy się tylko jako producent i konsument. I taka perspektywa, taka pomyłka w myśleniu o człowieku, taka zła antropologia powoduje coś, o czym Ojciec Święty pisał, kiedy w encyklikach społecznych opowiadał się za gospodarką rynkową jako za bardziej naturalną dla człowieka. Jednocześnie zauważył, że istnieje stałe niebezpieczeństwo pojawiania się w gospodarkach rynkowych i w demokracjach ukrytej formy totalitaryzmu. Kiedy widzę zabiegi o zbudowanie rynku używek, świadomie skierowanego do młodych ludzi, to po prostu nazywam to totalitaryzmem. Dlaczego? Z tego powodu, że podobnie jak poprzedni totalitaryzm, tak i ten walczy, gnębi swoich przeciwników, trzyma ich w ryzach i czyni ludzi bezradnymi: na przykład bezradnymi czyni rodziców, ponieważ wchodzi w media, przejmuje kontrolę nad ich dziećmi; powoduje, że rodzice jako autorytet wychowawczy przestają się liczyć. Nacisk mediów nie jest przecież bezinteresowny, jest to nacisk rynkowy. Tą drogą, poprzez media, buduje się rynek. To jest element tego systemu. Niektórzy się zdziwili, kiedy w ramach dyskusji po filmie o papieżu, rzecznik telewizji wypowiedział się, formułując wypowiedź o takim sensie: "Nie jesteśmy państwowi, jesteśmy prywatną firmą - 80% naszych dochodów nie pochodzi z dotacji państwa jako telewizji publicznej, tylko z reklam. Jesteśmy zainteresowani atrakcyjnością, żeby ludzie nas oglądali - będziemy pokazywać to, co się ludziom podoba, co przyciąga ich przed ekrany. Możemy spokojnie obyć się bez tej 20-procentowej dotacji."

Telewizja przestaje być publiczna. Staje się elementem rynkowego pejzażu. Jeszcze kilka lat temu można było na przykład wywrzeć nacisk na telewizję i drogą urzędową doprowadzić do tego, żeby nie transmitować meczu z tego powodu, iż pewna firma alkoholowa na bandzie stadionu wypisała swoje hasło reklamowe. Dziś byłoby to nie do pomyślenia. Nikt by nawet nie rozmawiał z jakimś urzędnikiem, który przywołuje jakieś paragrafy. Nie byłoby rozmowy - sprawa nie do zrealizowania! Myślę, że taki świat po prostu nas czeka. Jest to świat, który ma zapędy do totalitaryzmu, to znaczy do ustawienia świata według kryteriów rynkowych. Broń Boże podnieść rękę na wolność gospodarczą! - to jest zakazane, to jest jakby hasło tego nowego świata.

Co ludzie robią w takiej sytuacji? Usiłują sobie radzić. W Europie większość tego "radzenia sobie" ma naturę badawczą i pozarządową. Jeżeli coś się dzieje dobrego w tej dziedzinie, to robią to przeważnie entuzjaści - państwo się w to stosunkowo mniej angażuje; owszem, jest bogate, więc jakieś dotacje na to czy na owo daje szczodrą ręką, ale główna inicjatywa płynie od organizacji pozarządowych. Cząstkowe projekty w Europie bywają olśniewające. Tylko skala zjawiska jest wtedy mała... Mniej myśli się o prospołecznej polityce, którą państwo mogłoby realizować, więcej uwagi zwraca się na programy badawcze - próbuje pokazać się np. jak można zrobić dobry program profilaktyczny dla dwustu osób. Badacze biorą dotację na badania, robią program, publikują wyniki. Wszystko jest cudowne, widać jak wszystko gra, ale jest jeden problem - dotyczy to tylko 200 osób! Bardzo liczne stowarzyszenia zakładają na przykład przeróżne ośrodki terapeutyczne, brak jednak całościowego wpływu na politykę. Tego typu działania to już całkowita rzadkość!

Polska ante portas Unii!

We wprowadzeniu do wykładu wskazano na, niezależny od naszego entuzjazmu czy sceptycyzmu wobec Unii, fakt jednoczenia się Europy. Nawiązujące do Hannibala u bram Rzymu żartobliwe hasło "Unia Europejska ante portas", przypomina o budzącym się często w Polsce lęku - choćby w kontekście wyżej przedstawionej sytuacji. W tym miejscu trzeba jednak zauważyć, że w tej chwili w Europie co drugi młody człowiek, absolwent, rozglądający się za pracą, to Polak. Na naszym kontynencie zaistniała taka sytuacja demograficzna, że inni Europejczycy też drapią się w głowę i mówią: "Polska ante portas! Co zrobić z tymi młodymi Polakami, którzy rzucą się do pracy, są dobrze wykształceni, energiczni. Nie są tak bardzo zmanierowani, zdeprawowani. Co tu z nimi zrobić?". Powinniśmy cieszyć się z tego, że budzimy respekt i spojrzeć na tę sprawę od tej strony ? może się okazać bowiem, że mamy coś bardzo cennego do wniesienia.

Podzielę się w tym miejscu dwiema sprawami, związanymi z moim uczestnictwem na pewnym kongresie naukowym w Szwecji. Zdarzyło się to kilka lat temu. Kongres dotyczył problemów alkoholowych, a jego tematem były "Programy profilaktyczne w środowisku lokalnym". Spotkała się tam cała "śmietanka" ekspertów europejskich. Jedna z tych spraw, którymi się chcę podzielić, jest smutna, druga - radosna. Ta smutna to to, że wszyscy uczestnicy bardzo pili. To było niezwykłe: obserwować, jak ci wybitni eksperci od problemów alkoholowych "zalewają się" alkoholem. Należałem do bardzo nielicznych abstynentów i przecierałem oczy ze zdumienia. Kongres dotyczył trzeźwości, zwłaszcza działań profilaktycznych, a głównym punktem zainteresowania uczestników było menu kolacji - jakie zostaną podane wina. Ta pierwsza obserwacja mówi sama za siebie. Jest ona chyba niezłym komentarzem opisywanych wydarzeń.

Druga sprawa jest radosna. Zdarzyła się na samym początku kongresu. Znajdujemy się w pięknej, nowoczesnej auli - wszystko jest zmechanizowane, wszystko na wysoki połysk, roboty na ścianach tryskają jakimiś laserami i wyświetlają, co tylko możliwe... Skromnie usiadłem w ostatniej ławce. Pomyślałem sobie: nie będę się pchał pomiędzy ekspertów europejskich, jesteśmy tu nowicjuszami, trzeba swoje frycowe zapłacić. Otwarcie obrad, występuje profesor - nestor całej tej dziedziny i wybitny autorytet. Pokazuje schemat pracy systemowej nad rozwiązywaniem problemów alkoholowych. Wykład trwa półtorej godziny. Wszyscy są bardzo zasłuchani, bo to było rzeczywiście bardzo kompleksowe, bardzo profesjonalne, bardzo kompetentne, zachwycające. Po wykładzie chwila ciszy, wszyscy dumają i nagle ekspert z Kanady pyta: "Ależ panie profesorze, pana schemat jest ciekawy, wybitny - to powinniśmy robić, ale przecież to jest nierealne. Wobec siły koncernów alkoholowych żaden kraj nie może sobie pozwolić, żeby taką politykę prowadzić. Czy sądzi pan, że jest taki kraj, który chociaż próbuje robić coś takiego idealnego, jak tu pan pokazał? Mnie się zdaje, że jest to czysta utopia?. Wtedy profesor się uśmiechnął i powiedział: "Jest taki kraj, nazywa się Polska".

Jestem trochę głuchy, więc niedosłyszałem, czy powiedział "Holland", czy "Poland". Pytam kolegę: "Mówią o Holandii? Oni są tacy dobrzy?" Kolega odpowiada: "Nie, chyba o nas mówią. To chyba było Poland" Wsłuchujemy się dalej w rozmowę i okazuje się, że rzeczywiście mówią o nas - że mamy kompletny system prawny, że mamy fundusze, że mamy cele wypisane w ustawie (co w ogóle jest ewenementem na skalę światową) i że coś robimy, że przynajmniej próbujemy coś robić. Wszystkim słuchaczom oczy powychodziły z orbit. Jak to jest możliwe? To jakieś wieści z kosmosu, z innej galaktyki! Taka była reakcja tych ekspertów!

Natychmiast otoczono nas i zasypano pytaniami: "Powiedzcie, jak to zrobiliście, jak to się stało?" Odpowiadam: "Od lat dwudziestych mamy tradycje. Lex Moczydłowska, było takie prawo w Polsce - po odzyskaniu niepodległości". Faktycznie mieliśmy już wtedy dobre prawo, przed wojną, najlepsze na świecie. I ono działało. Więc zupełnie zgodnie z prawdą mówiłem, że jest to tylko przywracanie pewnej tradycji, która była w Polsce, i że to tak właśnie chcemy robić, ale tak w duchu, to byłem zdumiony całą tą sytuacją. Potem miałem referat o jednej z naszych kampanii antyalkoholowych. Zaobserwowałem wówczas, jak ekspertom europejskim opadały szczęki. Gdy oni realizowali swoje programy z dwustu osobami, to myśmy robili je z dwustu tysiącami. Dopytywano się, czy na pewno mówię o dwustu tysiącach...

Może od was przyjdzie nadzieja!

Ów profesor przysiadł się do nas w trakcie lunchu i powiedział: "Jesteście naprawdę najlepsi, my się na was wzorujemy, trzymamy za was kciuki, chcielibyśmy, żebyście odnieśli sukces! Rozwijajcie się, życzę wam tego z całego serca. Nie odpuszczajcie sprawy. U nas jest to już niemożliwe, za mocny mamy rynek, u was jest to jeszcze możliwe. Może od was przyjdzie nadzieja". Poczułem się, jak w czasach Solidarności: "Może od was przyjdzie nadzieja!"

Myślę, że czeka nas zmaganie. Zbliża się do nas świat, który ma z jednej strony duże błędy, ale też i duże potrzeby, duże oczekiwania. Wcale nie jest powiedziane, że przyszłość ma tylko jeden kierunek, że mamy przegrać w tym zmaganiu, ulec i koniec. Nie wiadomo, może to pójdzie w drugą stronę? Wszystko przed nami. Jak pójdzie " nikt nie wie

Eleuteria nr 45, styczeń-marzec 2001

początek strony